poniedziałek, 26 lutego 2018

Odżywki Petal Fresh lawenda, tea tree - recenzja #4

Odżywki Petal Fresh lawenda, tea tree - recenzja #4

Hej!


W końcu obiecana recenzja odżywek Petal Fresh - Lavender (lawenda), Tea Tree (drzewo herbaciane) oraz Hair Rescue, niestety w starej wersji z silikonem (ta jedna jest niezgodna z metodą Curly Girl). Chcecie poczytać o moich wrażeniach, składzie i efektach? 
Zapraszam!


Pierwsze dwie w mojej kolekcji - lawenda i hair rescue, pojawiły się pod koniec lipca zeszłego roku w wyniku promocji w Rossmannie, Tea Tree to wynik zakupów na promocji w styczniu. Według mnie odżywki te niestety nie są godne zakupu za regularną cenę, czyli ok. 23 zł w Rossmannie za 355 ml. Hair Rescue to koszt prawie 35 zł za taką samą objętość, jak lawenda i drzewo herbaciane. W promocji możemy je kupić za połowę ceny i taką uważam za rozsądną.

Odżywka Tea Tree - drzewo herbaciane do suchej i swędzącej skóry głowy - "Pożegnaj się z suchą skórą głowy dzięki odżywce Petal Fresh drzewo herbaciane. Ta kojąca mieszanka organicznego olejku z drzewa herbacianego odżywia skórę głowy oraz usuwa zanieczyszczenia przywracając zdrowy wygląd włosom. Legenda olejku z drzewa herbacianego była przekazywana przez rdzenne plemiona Australii przez tysiące lat. Uważany za jednej z najbardziej naturalnych i skutecznych środków uzdrawiających. Ten magiczny olejek nawilża i chroni włosy kojąc i dbając o dobrą kondycję skóry głowy."

Aqua (Water) - baza kosmetyku, woda 
Glycerin (Derived from Vegetable Oil) - nawilżacz, b. wysoko w składzie, może puszyć
Caprylic/Capric Trigliceride (Derived from Coconut) - emolient, emulgator
Behenyl Alcohol (Derived from Coconut Oil), Cetearyl Alcohol (Derived form Coconut Oil), Cetyl Alcohol (Derived form Coconut Oil), Stearyl Alcohol (Derived form Coconut Oil) - emolienty, alkohole tłuszczowe, wypełniacze
Hydroxypropyl Methylcellulose (Derived from Cotton Fiber) - emulgator, zagęstnik
*Olea Europaea (Olive) Fruit Oil - oliwa z oliwek
Helianthus Annus (Sunflower) Seed Oil - olej z pestek słonecznika
Tocopheryl Acetate (Vitamin E), Panthenol (Vitamin B5) - antyoksydanty, naturalne konserwanty
*Melaleuca Alternifolia (Tea Tree) Flower/Leaf/Stem Extract - ekstrakt z zielonej herbaty
*Salvia Officinalis (Sage) Leaf Extract - ekstrakt z szałwi
Orbignya Oleifera (Babassu) Seed Oil - olej babassu
*Tussilago Farfara (Coltsfoot) Flower Extract - ekstrakt z podbiału
*Achillea Millefolium (Yarrow) Extract, - ekstrakt z krwawnika pospolitego
*Equisetum Arvense (Horsetail) Extract - ekstrakt ze skrzypu
*Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Extract - ekstrakt z rozmarynu
*Althaea Officinalis (Marshmallow) Root Extract - ekstrakt z prawoślazu lekarskiego
*Chamomilla Recutita (Chamomile) Flower Extract - ekstrakt z rumianku
*Melissa Officinalis (Lemon Balm) Leaf Extract - ekstrakt z melisy
*Thymus Vulgaris (Thyme) Extract - ekstrakt z tymianku
Dehydroacetc Acid (Derived from Cane Sugar) - konserwant
Ethylhexylglycerin (Derived from Vegetable Oil) - humektant, konserwant 
**Fragrance

*Certified Organic Ingredients
**Natural Fragrance with Essential Oils


Nawilżająca odżywka lawendowa - "Odżywka do włosów Lavender-wyciąg z lawendy. Składniki Petal Fresh pochodzą wyłącznie z ekologicznych upraw. Produkt wolny od szkodliwych substancji, parabenów, siarczanów (SLS, SLES), GMO, ftalanów i sztucznych barwników, posiadających zrównoważone pH, nie testowany na zwierzętach. Właściwości odżywcze ekstraktu z lawendy zapewniają włosom siłę i odpowiedni poziom nawilżenia odbudowując suche, osłabione lub zniszczone włosy. Nawilża oraz nadaje włosom gładkość i połysk." (na stronie Rossmanna nagła zmiana ceny na 24 zł :o)
Skład:
Aqua (Water) - baza kosmetyku, woda 
Glycerin - nawilżacz, b. wysoko, może puszyć
Isopropyl Palmitate - emolient
Caprylic/Capric Triglyceride - emolient, emulgator
Behenyl Alcohol, Cetearyl Alcohol, Cetyl Alcohol, Stearyl Alcohol - emolienty
Hydroxypropyl Methylcellulose - zagęstnik, emulgator
*Olea Europaea (Olive) Fruit Oil - oliwa z oliwek
Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil - olej słonecznikowy z pestek
Tocopheryl Alcetate (Vitamin E), Retinyl Palmitate (Vitamin A), Panthenol, (Vitamin B5) - witaminy, antyoksydanty/przeciwutleniacze, naturalne konserwanty
*Lavendula Angustifolia (Lavender) Flower/Leaf/Stem Extract - ekstrakt z lawendy
*Salvia Officinalis (Sage) Leaf Extract - ekstrakt z szałwii
Orbignya Oleifera (Babassu) Seed Oil - olej babassu
*Tussilago Farfara (Coltsfoot) Flower Extract  - ekstrakt z podbiału
*Achillea Millefolium (Yarrow) Extract  - ekstrakt z krwawnika
*Equisetum Arvense (Horsetail) Extract  - ekstrakt ze skrzypu
*Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Extract  - ekstrakt z rozmarynu
*Althaea Officinalis (Marshmallow) Root Extract  - ekstrakt z prawoślazu lekarskiego 
Chamomilla Recutita (Chamomile) Flower Extract  - ekstrakt z rumianku
Melissa Officinalis (Lemon Balm) Leaf Extract  - ekstrakt z melisy
*Thymus Vulgaris (Thyme) Extract  - ekstrakt z tymianku
Dehydroacetic Acid, Benzyl Alcohol  - konserwanty naturalne, bezpieczne
Parfum (Fragrance)  - kompozycja zapachowa bez alergenów (brak subst. z listy)

*Certyfikowane składniki organiczne

Odżywka Hair Rescue (odżywka pogrubiająca włosy) - "Bogata w substancje roślinne pogrubiająca włosy odżywka Petal Fresh Organics odbudowuje oraz stymuluje włosy do intensywnego wzrostu. Zawarte w preparacie witaminy B3, B5 oraz B7 wnikając w strukturę włosa uzupełniają poziom keratyny, zwiększają poziom elastyczności, zapobiegają łamaniu się włosów oraz przywracają objętość. Witaminy i proteiny zapewniają włosom blask. Włosy stają się grubsze i bardziej podatne na stylizację. Składniki Petal Fresh pochodzą wyłączenie z ekologicznych upraw. Produkt wolny od szkodliwych substancji: parabenów, siarczanów (SLS, SLES), GMO, ftalanów i sztucznych barwników, posiadający zrównoważone pH, nie testowany na zwierzętach." Opis producenta co do składu zgadza się z INCI, konserwanty są bezpieczne, jedynie pod koniec mamy dimethiconol, wg mnie skład jest super, z resztą - zobaczcie sami!
Skład:
Water (Aqua) - baza kosmetyku, woda
Cetearyl Alcohol, Cetyl Alcohol, Stearyl Alcohol - emolienty, alkohole tłuszczowe, wypełniacze
Glycerin - nawilżacz, bardzo wysoko, może puszyć
Behentrimonium Chloride - subst. myjąca, bardzo delikatna
*Mentha Piperita (Peppermint) Leaf Extract - ekstrakt z mięty
*Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Oil - olej z liści rozmaryny
*Serenoa Serrulata (Saw Palmetto) Fruit Extract - ekstrakt z palmy bocznia piłkowata, więcej TU
*Chamomilla Recutita (Chamomile) Flower Extract - ekstrakt z rumianku
*Aloe Barbadensis (Aloe Vera) Leaf Juice - sok z aloesu
*Equisetum Arvense (Horsetail) Extract - ekstrakt ze skrzypu
*Butyrospermum Parkii (Shea) Butter Extract - ekstrakt z masła shea
Aleurites Moluccana (Kukui) Seed Oil - olej z pestek tunga molukańskiego xD
*Camellia Sinensis (Green Tea) Leaf Extract - ekstrakt z zielonej herbaty
Niacin (Vitamin B3), Panthenol (Vitamin B5), Biotin (Vitamin B5), Biotin (Vitamin B7) - antyoksydanty, naturalne konserwanty
Hydroxypropyl Methylcellulose - wypełniacz, emulgator
Hydroxypropyl Guar - subst. konsystencjotwórcza
Dimethiconol - silikon
Citric Acid, Sodium Benzoate, Dehydroacetic Acid  - bezpieczne, naturalne konserwanty
Benzyl Alcohol, Natural Fragrance - kompozycja zapachowa

*Certyfikowane składniki organiczne


Ekstrakty:
Wszystkie mają na celu leczyć i uspokajać skórę głowy, jak mogą działać na włosy? Nie mam pojęcia, tu pewnie tylko gliceryna i emolienty mają znaczenie, co z drugiej strony niedobre, bo gliceryna lubi puszyć.

Opakowania:
Jak dla mnie konsystencje tych produktów są ciut za gęste jak na taki sposób dozowania, przeważnie zanim wycisnę wystarczającą ilość, już boli mnie ręka. Plastik się wygina, ale nic się nie rozlewa.

Konsystencja:
Odżywki mają konsystencję kisielu, są takie... maziste, jeśli wiecie o co mi chodzi. Bardzo gęste, ciężko je rozprowadzać na skórze głowy, nie są zbyt wydajne.

Wnioski: 
Wszystkie składy są przepiękne, kosmetyki te są naturalne, zupełnie nie ma się czego czepiać (oprócz dimethiconolu w Hair Rescue), ale! czy to nie działanie powinno determinować naszą ostateczną ocenę produktu? U mnie te odżywki do mycia się nie sprawdzają. W całym włosomaniactwie dotychczasowym lawenda jako jedyna zdołała mnie spuszyć, co nie pozostawiło miłego wrażenia. Do tego ich zapachy - są naturalne, więc w konsekwencji niezbyt przyjemne, nie wzbogacane. Lawenda podaje babciną lawendą, tea tree miętusami, a Hair Rescue miętą, chyba pachnie najlepiej.
Składy mają bardzo podobne pod względem zawartości, wszystkie emolientowo-humektantowe, ale jednak znowu wybrałabym jako najlepszą hair rescue, bo gliceryna jest po sporej ilości emolientów, a do tego nie tylko ona nawilża - jest jeszcze aloes.
Na pewno sprawdzą się do emulgowania oleju ze skóry głowy - ja używałam Tea tree, zadziałało super :) Niestety znowu - wydajność leży.

Tea tree ma naprawdę dobry skład i śmiało polecam ją na skórę głowy wszystkim wrażliwcom i suchym typom, ale musicie pamiętać, że naturalne ekstrakty też mogą uczulać.

Czy hair rescue jest rzeczywiście w stanie powstrzymać wypadanie włosów? Może długo i systematycznie wmasowywane... ale z kolei co z silikonem? Wszystko psuje... ale widziałam chyba gdzieś wersję bez tego silikonu :) 

Lawenda dostaje najsłabszą ocenę i wg mnie chociażby ze względu na to puszenie i brzydki zapach jest na straconej pozycji.

Piszcie śmiało o swoich Petalowych ulubieńcach, a ja postaram się w przyszłości jeszcze coś z tej firmy przetestować, bo sam fakt tych pięknych składów, nietestowania na zwierzętach i veganizm do mnie przemawiają. Może w przyszłości delikatny szampon? Zobaczymy :)

Do następnego!

Depilacja laserowa Light Sheer - PROMOCJA

Depilacja laserowa Light Sheer - PROMOCJA

Hej!

Myślę, że już przyzwyczaiłam Was do nieco dziwnych tematów pojawiających się na moim blogu - kosmetolog, dermatolog, pseudomedyczne badania, gastroenterolog, makijaż permanentny i depilacja. Tym razem wracam do ostatniego - depilacji laserowej. Jesteście ciekawi co tym razem wymyśliłam? 
Zapraszam!


Pisałam Wam o tym już... chwilę temu TUTAJ - moja depilacja laserowa Light Sheer Duetem, małą głowicą w okolicy bikini głębokiego. Efekty i zachwyty nie mijają - ilość mojego owłosienia w tym miejscu po trzech zabiegach przeprowadzonych dwa lata temu zmniejszyła się o jakieś 60%. Teraz, z racji tego, że jestem ich klientem, dostałam SMSa z wiadomością miłą memu sercu - możliwość wykupienia pakietu trzech zabiegów w cenie rabatowej! Co lepsze - możliwość wykupienia dwóch takich pakietów :D
Ciągle pamiętam, jak to jest nie mieć niechcianego owłosienia i to zadecydowało za mnie - zakup dwóch pakietów - ponownie 3 zabiegi na bikini głębokie i tym razem dodatkowo 3 razy na pachy, które ostatnio mocno mi doskwierały ciągłymi podrażnieniami i swędzeniem. Jak zadzwoniłam, żeby umówić się na wizytę, okazało się, że nawet pamiętam imię pani, która depilowała mnie za pierwszym razem. Robi to naprawdę szybko, sprawnie, dokładnie i w miłej atmosferze.
Zabieg oczywiście boli - są to dość nieprzyjemne ukłucia, uczucie gorąca, jak to laser, ale im większa moc, tym lepiej ze skutecznością. Skuteczność też oczywiście zależy od koloru naszej skóry i włosów - u mnie jasna i ciemne to idealne połączenie do depilacji!

Zdjęcie ze strony http://www.d-b-s.pl/LaserDiodowyLightSheer.php (włosy będące tylko w anagenie usuwają się trwale)
Po zabiegu smarujemy się Bepanthenem, Alantanem lub inną maścią dziecinną na odparzenia, żeby ułatwić skórze regenerację, nie korzystamy z basen i sauny przez ok. 2 tygodnie.
Dobrą skutecznością cechuje się seria 4-6 zabiegów, stąd moje ponowienie, chciałabym pozbyć się ich całkowicie.
Zachęcam Was do zapoznania się z przeciwwskazaniami - leki i zioła fotouczulające, świeża opalenizna, cienka skóra. Wszystko o laserze, wskazaniach, przeciwwskazaniach, porównanie z IPLem znajdziecie TU: http://www.d-b-s.pl/LaserDiodowyLightSheer.php.
Zaczynając teraz, do lata mam nadzieję pozbyć się reszty włosków z bikini i co najmniej 60-80% z pach.
Na podstawie tego co ja już przeszłam po ostatnim cyklu zabiegów - opłaca się pocierpieć te 15 minut, żeby później mieć taki komfort :) tym razem miałam depilację laserem Light Sheer, starszą generacją, ale o większej mocy=większej skuteczności, każdy zabieg boli bardziej niestety, bo moc jest specjalnie zwiększana, żeby eliminować najbardziej uparte włoski. Ja serdecznie polecam zabieg, mimo tych kilku dni dyskomfortu :) W porównaniu - pierwsze zabiegi bolą mniej, bo moc jest mniejsza, jednocześnie włosków jest więcej i bardziej przez to czuć całą depilowaną okolicę, teraz nic nie boli mnie przy chodzeniu ani siedzeniu, spodnie nie obcierają. 
Depilacja pach przebiegła dosłownie błyskawicznie! Pierwsza była prawa, ale następnym razem chyba poproszę o zaczęcie od lewej, bo jakaś była wrażliwsza :( Ogólnie czuję od siebie zapach spalonego kurczaka, ale oprócz tego wszystko jest w całkowitym porządku!

Zabiegi wykonywała Pani Angelika :) z salonu Diamond Beauty SPA we Wrocławiu przy Górnickiego - tutaj strona: http://www.d-b-s.pl/glowna.php.
Pakiety obejmują najmniejszą partię ciała (wąsik, broda, linia biała - tzw. ścieżka), małą (pachy, cała twarz, bikini klasyczne), średnią (łydki, uda, bikini głębokie) oraz największą (całe nogi, całe plecy). Za małą - pachy - zapłaciłam 280 zł, a za średnią, czyli bikini, 430. Są to już ceny za 3 zabiegi co ok. 6 tygodni. Wszystkie ceny TU: http://www.d-b-s.pl/cennik.php

Pamiętajcie, że promocja jest tylko DO KOŃCA LUTEGO, macie 2 dni na zapisanie się :) Ceny zabiegów różnią się od tych z cennika, bo są w cenie grouponowej dla wtajemniczonych, gdy zadzwonicie i zapytacie, na pewno zostaną Wam zaproponowane :)

Nie biorę udziału we współpracy z Diamond Beauty Spa, nie jestem sponsorowana, wszystkie moje odczucia są moją subiektywną oceną, a za zabiegi zapłaciłam sama.


sobota, 17 lutego 2018

Idealna odżywka do mycia? Balea z DM - recenzja #3

Idealna odżywka do mycia? Balea z DM - recenzja #3

Hej!

Często spotykacie się na moich mediach społecznościowych, a nawet tutaj na blogu, z odżywką Balea, której używam do mycia włosów dość często, jednak jeszcze nie wypowiedziałam się na ich temat szczegółowo. Jesteście ciekawi stosowania, składu i mojej opinii? To zapraszam!


Odżywki Balea zostały przeze mnie zakupione w DM w Chorwacji za około 9 kun, czyli niecałe 6 zł. Pochodzą jednak z Niemiec, co odczytałam z kodu kreskowego i tam kosztują 50 centów. Opakowanie zawiera 300 ml produktu. Chciałabym przytoczyć Wam dokładnie opis producenta, jednak dysponuję jedynie wersją z etykietą po chorwacku, a tego języka akurat nie znam... Cóż, trochę z niemieckiej strony DM o odżywce żółtej - Intensywne nawilżanie:
"Regeneracja i nawilżenie: Balea intensywne nawilżanie z aromatem waniliowym i olejem migdałowym..." co jest dalej... nawet tłumacz google zawodzi. W każdym razie i tak bullshit, przejdźmy do czegoś, co nam cokolwiek powie konkretnego, SKŁAD!

Aqua - woda
Cetearyl Alcohol - emolient
Panthenol - pantenol, nawilżacz
Niacinamide witamina PP, poprawia ukrwienie skóry głowy, wzmacnia cebulki włosów, przez co zapobiega ich wypadaniu 
Isopropyl Alcohol - wysuszacz, rozpuszczalnik, alkohol izopropylowy
Pentaerythrityl Tetra-Di-T-Butyl Hydroxyhydrocinnamate - konserwant, przeciwutleniacz, działanie przeciw bakteriom
Prunus Amygdalus Dulcis Oil - olej ze słodkich migdałów
Parfum - zapach
Dicaprylyl Ether - emolient suchy, subst. kondycjonująca
Isopropyl Palmitate
Behentrimonium Chloride - substancja delikatnie myjąca - kationowa, kondycjonująca, konserwant
Distearoylethyl Hydroxyethylmonium Methosulfate - kondycjoner, antystatyk, subst. zmiękczająca, wg wizażu humektant
Cetrimonium Chloride - substancja delikatnie myjąca - kationowa, kondycjonująca, konserwant
Sodium Benzoate - konserwant
Citric Acid - regulator kwasowości


A teraz o różowej - Odżywka jedwabisty połysk:
"Olśniewający połysk i aksamitnie miękkie włosy: Balea jedwabisty połysk z zapachem kwiatu orchidei nadaje włosom promienny połysk i sprężystość - aż do końcówek. ... Włosy zyskują na wyrazistości." - z tą tłumacz poradził sobie odrobinę lepiej, ale i tak musiałam mu pomóc, skład jest prawie identyczny, dlatego opiszę tylko różnice.

Aqua
Cetearyl Alcohol
Panthenol
Niacinamide 
Isopropyl Alcohol 
Pentaerythrityl Tetra-Di-Butyl Hydroxyhydrocinnamate 
(do tego momentu skład jest identyczny, nie ma oleju, jest od razu zapach)
Parfum
C12-15 Alkyl Benzoate - jedyny do tej pory inny dodatkowy składnik, konserwant, emolient
Dicaprylyl Ether
Isopropyl Palmitate 
Behentrimonium Chloride 
Distearoylethyl Hydroxyethylmonium Methosulfate
Cetrimonium Chloride 
Sodium Benzoate 
Limonene 
Linalool
Alpha-Isomethyl Ione - wszystkie trzy są składnikami kompozycji zapachowej, potencjalne alergeny
Citric Acid

Wniosek: 
Składy obu są łudząco podobne, natomiast odzywka różowa ma jakby i tak gorszy skład, bo nie zawiera oleju ze słodkich migdałów, a więcej chemii i potencjalnych alergenów. Co do isopropylu - mnie on zupełnie nie przeszkadza, dzięki niemu uważam, że odzywka lepiej myje i łatwiej rozpuszcza "brud".


Moje wrażenia: 
Żółtą odżywkę już wykończyłam, sprawowała się naprawdę fajnie, choć nie była zbyt wydajna. 300 ml wystarczyło mi na około 10 myć? Nie jestem pewna, nie zapisywałam, ale t i tak za 50 centów, kupując w Niemczech, wyniosłaby nas niecałe 2,5 zł. To praktycznie tyle, co saszetka Cien, wg mnie MEEEEGA SIĘ OPŁACA. Składy nie zawierają oblepiaczy, są przyjazne CG. Dodatkowo wegańskie. Fajnie się pieniła i waniliowy aromat był naprawdę przyjemny, wcale nie mdlący. O różowej na razie nie mam jednoznacznego zdania, ale jestem na tak.
Głównymi różnicami są wg opisu producenta przeznaczenia odżywek - żółta do nawilżania, różowa do nabłyszczania - jaka jest różnica w praktyce? Nie wiem... Żółta także nabłyszcza, to chyba po prostu pic na wodę, wiecie, dorobienie treści do prostego produktu. Przerost formy nad treścią, taki klasyczny :) Ale odżywki Balea i tak bardzo lubię, naprawdę polecam je do mycia i mam nadzieję, że spróbujecie także innych z tej serii. Są zdecydowanie warte swojej ceny. Nie przetrzymujcie tylko zbyt długo na włosach.

piątek, 16 lutego 2018

Gastroenterolog - gastroskopia i kolonoskopia bez kitu. Jak to wygląda?

Gastroenterolog - gastroskopia i kolonoskopia bez kitu. Jak to wygląda?

Hej! 

Dzisiaj bardzo dziwny temat jak na „długie włosy”, ale za to „bez kitu” jak najbardziej :) chciałabym Wam opisać moje doświadczenia z gastroenterologiem, ponieważ przeszłam diagnozowanie na wszystkie możliwe sposoby - gastroskopia, kolonoskopia i USG. Wyniki badań postaram się pokazać w małej skali, żeby wrażliwsi mogli się przygotować lub po prostu pominąć, a ciekawi powiększyć. Gotowi?


Póki co zacznę od tego, jak wszystko się zaczęło. Miałam pewne dolegliwości związane z różnymi „rewolucjami” przeważnie po spożywaniu nabiału, szczególnie mleka i białego sera. Najdotkliwsze reakcje miały miejsce po mleku lub jogurcie na pusty żołądek, np. zupa mleczna lub posiłek typu płatki z mlekiem na śniadanie zawsze źle się u mnie kończyły. Ostatni epizod miałam w liceum, gdy na szybko chciałam coś zjeść przed szkołą - całą drogę w busie męczyły mnie okropne boleści w okolicy dołu brzucha - jelit, do tego stopnia, że w grę wchodziły uderzenia gorąca i zimna - zimne poty, prawie na zasłabnięciu kończąc. Oczywiście nie wykluczając biegania do toalety.
Na studiach już unikałam takich potraw, ale też zdarzało się, że „coś mi zaszkodziło”. Pamiętam jeden incydent, kiedy po zjedzeniu kanapek z kiełkami rzodkiewki i przejechaniu 40 minut autobusem komunikacji miejskiej na stojąco, prawie zemdlałam. Byłam aż zielona na twarzy :o oprócz tego więcej nie pamiętam, choć pojawiały się mniej drastyczne epizody, np. po pizzy, lecz były to dolegliwości typu „niestrawność”, zgaga, bulgotania.
W tym roku (a w zasadzie już zeszłym, 2017) postanowiłam wziąć się za siebie. Widzieliście, że byłam u dermatologa, później odbyłam serię regularnych zabiegów u kosmetologa, byłam na wizycie pseudomedycznej, przeszłam epizod z tarczycą, a teraz to. Prawdziwy lekarz i to nie przelewki.
Pierwszą wizytę w prywatnej klinice Salvita we Wrocławiu odbyłam 27 grudnia 2017. Wtedy został ze mną przeprowadzony wywiad i badanie fizykalne. W zgodzie z doktorem ustaliliśmy termin badań, które pozwolą cokolwiek stwierdzić na 19.01, które jednak się nie odbyły, przez rozpoczynające się w tamtym okresie zaliczenia na uczelni. Ostateczny termin, który doszedł do skutku to właśnie 15.02.

Przygotowanie do badania nie należało do najprzyjemniejszych - układ pokarmowy należało oczyścić. Opiszę Wam tutaj wskazania przed zabiegiem i zakazane pokarmy.
Zgodnie z ulotką - na tydzień przed badaniem (kolonoskopią) przestajemy suplementować żelazo, a  na 3 dni przed spożywać owoce pestkowe - truskawki, winogrona, kiwi, pomidory oraz inne pestki - siemię lniane, mak, dynia i inne, musli, gruboziarnisty chleb. Na 24 h przed badaniem odrzucamy wszelkie pokarmy stałe, pijemy dużo wody i herbat (najlepiej owocowe/ziołowe), obiad jako lekka, przecedzona zupa i bez kolacji. To ważne.

Moje USG, opis niżej, totalnie nie mam pojęcia co przedstawia
14 lutego, w Walentynki(!), rozpoczęło się moje oczyszczanie preparatem Eziclen.
Zalecenia lekarza rozpisane miałam niestety na jeden dzień, bo początkowo termin badania ustaliliśmy na 19.01 na 16:00, a teraz wypadło na godzinę 13:00, więc nie miały one odniesienia. Po przeczytaniu ulotki i zaleceń lekarza uznałam, że zacznę przyjmować wodę i preparat na wieczór dnia poprzedzającego badanie. Razem z preparatem wypiłam około 2 l wody. Działanie oczyszczające zaczęło się po upływie około 3 godzin lub więcej. Następną dawkę zaczęłam przyjmować po 6 rano wraz z kolejnym litrem wody. Nie chciało mi się już tego pić, bo wbrew pozorom słodko-słony smak to najgorsze, co można pić, a jeszcze na dodatek było tego całkiem sporo. Potrzebowałam pewności, że moje jelita nie będą chciały oczyszczać się wtedy, kiedy będę musiała wyjść z domu, a miałam trochę załatwiania oprócz samego dotarcia do kliniki. Na szczęście wszystko potoczyło się po mojej myśli i nawet zdążyłam się przespać od ok. 8 do 9. Druga dawka leku działała znacznie szybciej. Nie wiem czy chcecie wiedzieć, jak wygląda takie oczyszczanie, bo wbrew pozorom takiego działania możecie się nie spodziewać. Przejdźcie najwyżej stąd, do następnego akapitu. Ulotka pisze o "luźnych stolcach", jak dla mnie to było "wylewanie brudnej wody". Naprawdę, leci jak z kranu xD

Do kliniki dotarłam już około godziny 12 komunikacją miejską i na piechotę. Było jednak jakieś opóźnienie i czekałam w poczekalni do około 13:15, jednak warunki w klinice są niesamowicie komfortowe i nie stanowiło to dla mnie problemu. Pan doktor woła konkretne osoby w odpowiedniej kolejności. Trochę gorsza sprawa, że byłam już mocno głodna i śpiąca, bo przecież ostatni posiłek jadłam po 17 poprzedniego dnia.

Po przybyciu do kliniki jeszcze należało podpisać zgody na badania - zarówno gastroskopię jak i kolonoskopię oraz zapoznać się z ulotką. Dokumenty do przekazania lekarzowi osobiście - po wejściu do gabinetu. Tylko popatrzył i przeszedł od razu do rzeczy - przeczytał historię z poprzedniego spotkania, zapytał o co nieco i zaprosił do USG. W międzyczasie zadzwoniłam do taty, żeby już po mnie wyjechał, bo miał mnie odebrać, ale w teraz tak myślę, że nie do końca było to konieczne. Cały czas byłam nastawiona na badanie ze znieczuleniem, bo początkowo na 19 stycznia na takie badanie się umawiałam, jednak gdy musiałam zmienić termin, zostałam zapisana na dzień, w którym nie było asysty anestezjologa i wszystkie badania miałam "na żywca". Przed tymi badaniami zostały mi zlecone dodatkowe badania do znieczulenia - EKG, morfologia, kreatynina, INR, sód i potas, lecz okazały się niepotrzebne, bo znieczulenia w końcu nie było. Tyle szczęścia, że udało mi się je wykonać w moim ośrodku zdrowia, za darmo.

1. USG - ultrasonografia jamy brzusznej odbyła się jako pierwsza, pan doktor sprawdził mi praktycznie wszystkie narządy wewnętrzne - wątrobę, pęcherzyk żółciowy, przewód żółciowy wspólny, żyły wątrobowe, śledzionowa i pozostałe, węzły chłonne, trzustkę, śledzionę, nerki, pęcherz moczowy, a nawet macicę. Dostałam wyczerpujący opis (nawet z wymiarami mojej wątroby i trzustki!) i fotki czarno-białe, jak zwykle z USG.

2. Gastroskopia - badanie na pewno bardziej nieprzyjemne i inwazyjne. Najpierw moje gardło zostało spsikane dość piekącym sprayem w celu znieczulenia i został mi założony ustnik, który blokował przed samoistnym zaciśnięciem zębów, prawie jak u dentysty, tylko z zakrytymi zębami. Polecono mi położyć się na lewym boku i dać ręce na brzuch. W tym badaniu już uczestniczyła także pani pielęgniarka. Wprowadzanie gastroskopu nie należało do przyjemnych, ale uważam, że nie jest to badanie, którego jakoś szczególnie należy się bać. Moim głównym problemem nie były żadne dolegliwości bólowe, ale samoistne kurczenie się przełyku, które sprawiało wrażenie krztuszenia.  Do przełyku i żołądka, aby było lepiej widać, wdmuchuje się powietrze, możliwe że właśnie to powodowało takie reakcje. Oprócz tych skurczów oddycha się normalnie, nawet przez usta. Wziernik ma średnicę około 1 cm, więc naprawdę nie ma tragedii. Całość trwa nie dłużej niż minutę, u mnie pewnie odrobinę ponad to, co zwykle, ponieważ pan doktor znalazł u mnie guzka w żołądku, którego będziemy musieli dalej diagnozować. Oprócz tego, występuje u mnie także zapalenie żołądka, dostałam na tę okoliczność mnóstwo leków i mam nadzieję, że pomogą. Gdy wykupię receptę, postaram się orientacyjnie napisać, ile zapłaciłam.
Dolegliwości bólowe górnego układu pokarmowego po wykonaniu badania u mnie nie wystąpiły. Żadnej chrypki, suchości, bólu gardła. Na sam wieczór dopiero, gdy jadłam dość suche ciasto, poczułam, ze tamta okolica jest wrażliwsza, ale to tylko tyle.


3. Kolonoskopia... Badanie, którego chyba obawiają się wszyscy. Przygotowanie Wam już opisałam i nie wiem, czy nie było to coś, czego ja osobiście obawiałam się w tym badaniu najbardziej. Że nie wyjdę z toalety, że będzie mnie bolał brzuch, a na sam koniec już, że niedokładnie oczyszczę jelita i badanie zostanie przerwane (pewnie przez to, co tata mi kiedyś opowiadał, jak czekał na swoją kolej pod gabinetem, a w środku był inny pacjent i usłyszał lekarza mówiącego coś w stylu "wycofujemy się, bo zabrudzimy sprzęt"). Zrobiłam też mały grzeszek, bo zjadłam na obiad nie tylko zupę z ryżem, ale też ponad pół naleśnika, a powinnam była zjeść tylko przecedzoną zupę, dlatego Was przestrzegam - naprawdę na 24 h przed badaniem nie jedzcie pokarmów stałych. Będziecie mieć większą pewność, że badanie się uda i nie będziecie musieli się stresować, jak to było u mnie.
Przed badaniem polecono mi ubrać specjalne gatki zabiegowe do kolan z niebieskiej flizeliny z otworem z tyłu, wiadomo po co. Położyłam się podobnie na boku, jak przy gastroskopii, znieczulono mi wejście do układu pokarmowego i pan doktor rozpoczął wprowadzanie kolonoskopu. W opisie badania napisał, że 90 cm przewodu się tam zmieściło... (Kurczę, dziwnie mi pisać o tym doświadczeniu, proszę o ciepłe słowa w komentarzach xD). Samo wprowadzanie przed odbyt nie boli, choć jest to zdecydowanie dziwne uczucie. Gdy kolonoskop był już głębiej w jelitach, czuć było jego ruchy wewnątrz brzucha, co było jeszcze dziwniejsze. Uczucie dość nieprzyjemne, aczkolwiek bezbolesne dla mnie. Najgorszy moment nastąpił przy przechodzeniu z jelita grubego do cienkiego, nie wiem w którym momencie dokładnie, ale był tam chyba jakiś zakręt. Moje jelito się skurczyło i wtedy zabolało. To było jakby skrobanie, ciągnięcie od wewnątrz, okropny ból w podbrzuszu. Nie trwał długo, ale aż poleciały mi łzy. Pan doktor trochę wycofał kolonoskop, kazał mi zmienić pozycję na taką na wznak z podkurczonymi nogami i skurcz przeszedł i można było do końca wprowadzić kamerę. Oczywiście muszę jeszcze wspomnieć Wam o dyskomforcie wynikającym z przyczyn oczywistych - podczas ruchów kolonoskopu i przez wdmuchiwane powietrze, czułam "parcie" na mięśnie zwieracze, co wprowadzało obawy do mojej podświadomości, głównie że coś zabrudzę. Nic jednak takiego się nie dzieje, bo jelita miałam naprawdę prawie puste. Znalazło się tam jeszcze trochę treści pokarmowej, ale skoro doktor nie przerwał badania, to znaczy, że wszystko w granicach normy.
Na początku się śmiałam, wiecie, taki nerwowy śmiech, gdy nie wiecie o co chodzi, a coś dziwnego się z Wami dzieje, a skończyło się na płaczu, ale dosłownie przez chwilę i nie winię tu ani trochę lekarza, bo naprawdę był delikatny, a sam sprzęt miękki i najwyższej klasy.
Gdy kolonoskop został już wprowadzony do końca, a również towarzyszyło temu wdmuchiwanie powietrza, doktor włączył mi podgląd na dużym ekranie i razem oglądaliśmy jelito. Podczas tej czynności - wycofywania już kolonoskopu z jelit, nie czuć prawie wcale nawet dyskomfortu. Znaleźliśmy nawet jedną pestkę siemienia lnianego, która nie pozwoliła się wyrzucić podczas oczyszczania. Taki "śmieszny" akcent na koniec. Dodatkowo z prawej połowy okrężnicy został mi pobrany wycinek w kierunku mikroskopowego zapalenia jelit - w ogóle nie było czuć, ale widziałam na ekranie, jak to się działo.
Po badaniu zostało mi bardzo dużo powietrza w jelitach i dobrze by było szybciej je "wypuścić", ja czekałam z tym około pół godziny i mogłoby to stwarzać drobny problem w komunikacji miejskiej. Dlatego polecam od razu po badaniu udać się do toalety.


Podsumowując nie wiem, czy nie wolałabym się drugi raz zdecydować na kolonoskopię bardziej niż na gastroskopię, ale mam nadzieję, że w pełni obiektywnie oddałam wszystkie swoje odczucia i macie dość przejrzysty teraz pogląd na całą sytuację.

Moje badania zostały wykonane przez doktora nauk medycznych, ustalono mi leki, za miesiąc dostanę wynik z wycinka i wtedy też wybieram się na wizytę kontrolną. Możliwe, że będziemy wtedy sprawdzać mój organizm na nietolerancje pokarmowe, jeśli moje odczucia nie będą pozytywne po lekach lub ogólnie sytuacja niewiele się zmieni.

Mój gastroenterolog prowadzi swoją własną klinikę, ma naprawdę świetne opinie i mojemu tacie usuwał już polipy z jelita grubego podczas kolonoskopii, stąd moje zainteresowanie, ponieważ jestem w grupie ryzyka. Za pierwszą / zwykłą wizytę konsultacyjną płaci się 200 zł i taką wizytę odbyłam 27.12, wszystkie badania ze znieczuleniem i anestezjologiem, takie, które miałam mieć początkowo, kosztują 1350 zł, a moje, na które trafiłam ostatecznie, kosztowały 1100 zł. Za wycinek dopłacałam 60 zł.
  

poniedziałek, 12 lutego 2018

Czerwona henna - Light Mountain Bright Red

Czerwona henna - Light Mountain Bright Red

Hej!

Wiele z Was zainteresowało się moim ostatanim hennowaniem - przygotowaniem henny,  użytymi dodatkami, nakładaniem, zmywaniem, a na końcu, pewnie najbardziej efektami! Spieszę zatem z wyjaśnieniami. Zaczynamy!


Na zdjęciu przedstawiłam wszystkie (oprócz siemienia lnianego) użyte produkty. Macie już pomysł na połączenie tych składników, aby stworzyć odpowiednią mieszankę? No dobra, napiszę Wam, jak ja zrobiłam i co ewentualnie bym poprawiła lub zmodyfikowała.
Pierwszym kluczowym elementem, zdecydowanie najważniejszym, jest dobranie henny. Słynąca ostatnio ze swojego najczerwieńszego koloru, właśnie Light Mountain z wilkiem na opakowaniu, przedstawiana z koloru jako Bright Red to mój typ. Poniżej zdjęcie z dokładnie obfotografowanymi bokami pudełka. 
Pewnie już wiecie, że znaczna większość używanych przeze mnie produktów, przeważnie nie jest stosowana zgodnie z opisami. Tak też było z tą henną - nawet nie przeczytałam, jak producent poleca ją stosować. Jedno jest jednak pewne - moja henna ze zbiorów w 2016 roku, ma w składzie tylko lawsonię. Nowsze zbiory możliwe, że były mniej czerwone i posiadają już dodaną amlę - to będzie dla Was kluczowa informacja, jeśli chcielibyście mieszankę zakwaszać - generalnie powinna być już gotowa do zalania i odstawienia. Moja Light Mountain została zamówiona na iHerb, sklep polecam, choć dostawa jest dość długa :) Na pewno opłaca się złożyć w kilka osób na wspólne zamówienie.


Po zagotowaniu glutka (konsystencja odpowiednio rzadka, wg TYCH przepisów na pewno będzie dobra, ja już gotuję na oko) - cedzimy go i odstawiamy do przestygnięcia. Kolejnym celem powinno być odpowiednie zakwaszenie - już wyżej pisałam, że nowszy zbiór ma amlę, a ja planowałam jej użyć, ale... moja została w domu! Niestety mojego najlepiej sprawdzonego składnika nie było, więc posiłkowałam się czymś, co miałam, a nie wpędziłoby mojej henny w rudy. Stąd też herbatki i hibiskus! Po jednej torebce z każdej herbaty umieściłam w kubku i zalałam do połowy wrzątkiem. Oprócz tego kieliszek hibiskusa także połączyłam z gorącą wodą, później z herbatkami.


Małym błędem było zalanie drzewa sandałowego gorącą wodą w osobnym kubku już na tym etapie i dodanie go do herbatek z hibiskusem. Drzewo sandałowe woli zasadowe środowisko, więc warto odstawić zalaną np. łyżkę mielonego drzewa w osobnym naczyniu, niech naciąga wodę, ale dodać do mieszanki dopiero przed jej nałożeniem. U mnie drzewo było przez to dwukrotnie dodawane do mieszanki - do zakwaszacza i później, tuż przed nałożeniem.
W miarę mieszania henny, dochodziłam do pożądanej konsystencji, ale ciągle mam z nią problemy. Do henny, gdy była jeszcze w proszku, dodałam łyżkę mielonej kozieradki - głównie na konsystencję i przeciw przesuszowi. 
Gotowa henna po odstaniu - w cieple ok. 11h, z dodanym drzewem sandałowym przedstawiona jest na obrazku poniżej. Tak samo jak ja przed i gotowa do aplikacji. Wannę zabezpieczyłam stretchem i wzięłam się za aplikację, nie zapominając o nałożeniu rękawiczek.


Papkę nakładałam rękoma, zaczynając od czoła i przesuwając się w kierunku tyłu głowy i szyi. Oczywiście miałam problemy z rozdzielaniem pasm, dzieleniem włosów na równe sekcje itd. - nie zrobiłam tego wcześniej i chłopak musiał ostatecznie skończyć aplikację. Na koniec, z końcówki henny wymieszanej z końcówką glutka, zrobiłam bardzo rzadką papkę, którą dokładnie wcierałam między pasma posklejanych włosów. Po wysmarowaniu wszystkiego z miseczki, ułożyłam wszystkie włosy płasko na głowie i zabezpieczyłam dwoma foliowymi czepkami jednorazowymi, kawałkiem papieru na karku i ciepłą czapką. Henna miała czas ok. 5,5h na dojrzewanie na włosach. Po tym czasie spłukałam ją najpierw letnią wodą w kierunku ciepłej, a na koniec, po wyczesaniu TT, chłodną, aby domknąć łuski i ograniczyć wymywanie koloru.


Następne mycie planuję dopiero na ok. 50 h po hennowaniu, aby wszystko ładnie czerwieniało. 
Zapach tym razem jest dużo mniej sianowaty i nie wiem dokłądnie czemu to zawdzięczam, ale stawiam na kadzidlane właściwości drzewa sandałowego, hibiskusa i herbatki, bo kozieradka ma tutaj raczej swoje śmierdziuchowe trzy grosze. Sama henna jest bardzo dobrze zmielona, pięknie się miesza i nie tworzy grudek. Sam zapach też nie jest bardzo intensywny, co dla mnie jest plusem. Włosy są znośne, przeważnie po hennowaniu zawsze chodziłam w kucyku/koku lub rozczesanych włosach, bo miałam szopę, a tym razem, nawet bez stylizacji glutkiem, wyglądają ładnie. Są niebotycznie lśniące! Sama nie wiem, którym dodatkom to zawdzięczam, ale pewnie nawilżającemu działaniu siemienia najbardziej.

Przyznajcie się, przez cały post czekacie na fotki włosów? Ja w sumie też, ale jeszcze ich nie mam xD Wszelkie "na żywo" z udziałem włosów znajdziecie na instagramie, a nawet mojej stronie na Fb. Obiecuję, że niebawem się poprawię! Jedno zdjęcie na zachętę:


Mam nadzieję, że się podoba :)
Do następnego! 

niedziela, 11 lutego 2018

Kosmetologiczna przygoda z twarzą

Kosmetologiczna przygoda z twarzą

Czy zabiegi na twarz działają? Kwasy w salonie- czy to jedyny ratunek?

Wracam z moją kosmetologiczną tematyką po dość długiej przerwie, pamiętacie jeszcze ostatni post o kosmetologu, który Wam pokazałam po pierwszej wizycie? Od mojej konsultacji w czerwcu minęło sporo czasu, najpierw wakacje i opalanie, później mocny wiatr, słaba pielęgnacja, bo to zapomniałam czegoś zabrać na wyjazd, a to nie chciało mi się smarować... Później przyszła jesień, wrzesień i zaczęłam zabiegi na twarz. Pora na podsumowanie po pół roku. Zaczynamy!

Maski po zabiegach - fioletowa algowa, a przezroczysta z kwiatami
Moja cera jest bardzo wrażliwa, nie tylko na zmiany temperatury otoczenia czy ostre potrawy, co objawia się rumieniem, ale też na kosmetyki różnego rodzaju. Do tego jest bardzo sucha (a raczej była przed właściwą pielęgnacją! teraz suche skórki to naprawdę rzadkość), z widocznym rumieniem - bardzo płytko unaczyniona i ze skłonnością do powstawania naczynek - jedno na policzku już raz zamknięte laserem i po 2 latach znów samoczynnie otwarte.

Powoli obserwowałam naczynka w okolicy nosa, na szczęście nie są już widoczne. Od tamtego czasu moje życie drastycznie się nie zmieniło, ale zastosowałam się do większości zaleceń - przestałam używać peelingu do twarzy, mocno oczyszczających żeli, przez wakacje smarowałam się wysokim filtrem. Starałam się unikać nabiału - nie tylko ze względu na twarz, ale też ogólną kondycję organizmu, ostrych potraw, a także sauny i basenu.

W grudniu chodziłam na siłownię, aby choć odrobinę polepszyć swoją kondycję, co od razu powodowało u mnie ogromne wypieki - po intensywnym wysiłku utrzymały się dość długo i dodatkowo pojawiły się u mnie 3-4 charakterystyczne dla trądziku różowatego wypryski, ale zniknęły na trzeci dzień. Pewnie wiąże się to nie tylko z odpowiednią pielęgnacją, ale też ogólną poprawą stanu skóry.

Przez ostatni czas na policzkach nie miałam ani jednego - oprócz tych, które pojawiły się typowo po mocno intensywnym treningu. Na pewno jest to kolejne przeciwwskazanie, ale teraz już wiem, że powoli radzę sobie z tym coraz lepiej - skóra nie broni się już tak bardzo, nic nie wyrzuca na zewnątrz żadnych niepowołanych na twarzy stanów zapalnych.

Pierwszy krok pielęgnacyjny podjęłam już po pierwszej wizycie, przeczytacie o tym w poście o kosmetologu, a teraz jeszcze tutaj o mojej pielęgnacji krok po kroku. Czasami wspomagam się różnymi maskami w płachcie, moją ulubioną jest SNAIL z Etude House (znalazła się wśród ulubieńców w tym poście), ale nie używam jej zbyt często, choć efekty za każdym razem są zachwycające, skóra pięknie nawilżona i przebarwienia zniwelowane.

Czerwiec 2016 - marzec 2017, chyba widzicie, że było tragicznie... Rumień i mnóstwo wyprysków
Wiecie, że w międzyczasie byłam u dermatologa, który na moją przypadłość nie miał żadnej rady, tylko zaproponował mi laser za 800 zł. Z jego polecenia kupiłam Skinoren Rosacea, który samodzielnie mocno mnie wysuszał. Natomiast razem z Sylwią postanowiłyśmy wraz z nadejściem jesieni rozpocząć kurację kwasami - zaczęłyśmy od azelainy, która miała za zadanie nawilżyć cerę i pomóc naskórkowi w naturalnej odbudowie.

Pierwszy zabieg był pod dużą presją i obie zastanawiałyśmy się, jak zareaguję na ten kwas. Skóra została oczyszczona, kwas nałożony, w trakcie nic dziwnego się nie działo, ale podczas zmywania czułam pieczenie. Na koniec maska łagodząca i umówienie następnej wizyty.

Po upływie 3 tygodni padła decyzja użycia kwasu migdałowego - skóra reagowała mocniej, później się łuszczyła głównie z czoła, ale po następnych 3 tygodniach i kolejnej azelainie zaczęła wyglądać w końcu zdrowo. Efekty są podobno widoczne z zabiegu na zabieg, twarz dobrze reaguje. Poniżej historia przedstawiona do aktualnego tygodnia (może jesteście w stanie zauważyć, że post pisany był w różnych okresach czasu, czekałam na część od Sylwii :D).

Historia moich wizyt w pełni - pierwsza konsultacja w czerwcu, resztę widać :) TU link do rejestracji z mojego polecenia
Nasza współpraca nieraz się zacieśnia (miałam prezentację o włosach na drugich urodzinach salonu), dlatego ośmieliłam się poprosić moją Panią Kosmetolog o dopisanie czegoś od siebie, wstawki w <> są ode mnie, a oto co podesłała:

"Witajcie, drodzy Czytelnicy i Czytelniczki. Zanim przejdę konkretnie do przypadku Sary, opowiem kilka słów o sobie. Jestem magistrem kosmetologii z 8 letnim doświadczeniem, które zdobywałam w różnych miastach i miejscach. Wciąż się rozwijam, zdobywając nowe kwalifikacje oraz śledzę nowinki ze świata beauty.

Aktualnie prowadzę swój salon kosmetologiczny, w którym czynnie pracuję ;). W swojej pracy stawiam na kompleksowe podejście do problemu i świadomą pracę z pacjentem, która wierzcie lub nie jest gwarantem sukcesu. Przykładem na to jest Sara :) Nie ma rzeczy niemożliwych, tak samo jak beznadziejnych przypadków. Pamiętać trzeba jednak, że na wszystko trzeba czasu i nic nie dzieje się za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Dlatego jeśli po tygodniu, dwóch a nawet trzech nie widzisz powalających efektów, nie poddawaj się. Zmiany, które powstały na skutek nieodpowiedniej pielęgnacji, diety, itp. przez dni, tygodnie, a nawet lata, nie znikną po tygodniu :).


Salon w całej okazałości, źródło: sylia.pl
Jak już wspomniała Sara, w jej przypadku bazujemy na kwasie azelainowym. Jednak nie tylko :) Przeplatany był również kwas migdałowy i inne mieszanki kwasów :) <możecie to zobaczyć po kolei w tabeli wyżej> Do każdego przypadku, wizyty podchodzę indywidualnie i dopiero podczas spotkania ustalam kolejny zabieg.

Gdy Sara do mnie trafiła, jej skóra reagowała dosłownie na wszystko. Rumień, chroniczne zaczerwienienia i maksymalnie osłabiona bariera hydrolipidowa... Nie wyglądało to kolorowo. <a raczej wyglądało, na czerwono, jak świnka :D>Zawsze pierwszym krokiem w kierunku poprawy cery, powinno być zebranie dokładnego wywiadu. W celu ustalenia przyczyny i poznania problemu. Dzięki niemu dokładnie wiem, jaką pielęgnację stosuje pacjent, jakie ma nawyki i jak wyglądała jego dotychczasowa walka z problemem.

Niektóre informacje mogą wydawać Wam się nieistotne, np. to, w jakich warunkach pracujecie lub jak się odżywiacie. Uwierzcie, w większości przypadków ma to kluczowe znaczenie!Po wywiadzie czas na uświadomienie pacjenta ;). To pierwsza najważniejsza dla samego zainteresowanego kwestia. Tak jak ćwiczenia na siłowni bez odpowiedniej diety nie przyniosą 100% efektów, tak zabiegi bez odpowiedniej pielęgnacji i zmiany nawyków nie gwarantują 100% skuteczności.

W momencie wizyty pacjent dostaje dokładne wskazówki co do pielęgnacji, które czasami są bardzo restrykcyjne, czasami wymagają całkowitej zmiany pielęgnacji, ale tu należy zaufać specjaliście i wprowadzić w życie wszystkie zalecenia. W ostatnich latach zauważyłam, że większość ludzi stosuje nieodpowiednią i nadmierną pielęgnację w domu. Przez którą ich cera staje się nadwrażliwa, przesuszona, a skóra pozbawiona jest bardzo ważnej bariery ochronnej - płaszcza wodno-lipidowego.

Niesłychanie ważna jest odpowiednia pielęgnacja! Tak jak dbamy o dobrze zbilansowaną dietę, tak samo powinnyśmy zadbać o pielęgnację skóry. I uwierzcie mi to prostsze niż mogłoby się wydawać :) Zapraszam Was na mojego bloga, gdzie możecie śledzić ciekawostki z branży beauty :) Tutaj blog Sylia Beauty :)" - ja dodam od siebie, że jest tam kilka naprawdę szeroko znanych tematów, ale nigdy z takiej strony, jak przedstawia to Sylwia. Dlatego serdecznie Was na jej bloga zapraszam. Tak samo jak na zabiegi do gabinetu, a także nawet samą konsultację, która już wiele Wam powie.

Opisałam już dla Was dawno temu moją pierwszą wizytę i konsultację u kosmetologa, ale wtedy jeszcze znałyśmy się słabiej, więc nie wiedziałam, czy mogę wymienić ją z "nazwiska". Mam nadzieję, że mój post, który napisałyśmy wspólnie, zachęci Was do racjonalnego podejścia do własnej skóry i ewentualnych problemów.


A tutaj zdjęcie z gabinetu - pewnie świeżo po zabiegu, skóra znacznie szczęśliwsza niż wyżej!
Stosowany kwas azelainowy to 25% stężenie czystej azelainy, migdałowy miał 30% i aplikowany był tylko na 5 min. Maska algowa (fioletowa), była tak samo pachnąca i odprężająca jak ta z płatkami kwiatów - rumiankiem i bławatkiem. Swoją drogą druga też zawierała algi, które dobrze wyciszają zirytowaną cerę.

W ciągu ostatnich dwóch zabiegów Sylwia wdrożyła u mnie już delikatne oczyszczanie kawitacją - ultradźwiękami. Nie było to bardzo dokładne oczyszczanie całej twarzy, ale głównie czoła, które było w najlepszej kondycji jeszcze przed zabiegami, a ostatnio okolic płatków nosa, gdzie narzekałam na "zaskórniki". Ja z jej usług jestem bardzo zadowolona, a Wy możecie każde moje słowo zweryfikować po ocenach na jej Facebooku - salon Sylia Beauty.

Korzystacie z usług kosmetologa? Robicie kwasy? Może stosujecie bardziej inwazyjną kurację w domu? Jestem bardzo ciekawa, dajcie znać w komentarzach.
Do następnego!

P.S. O tych opryszczkach to już nawet nie mam siły pisać... Przyjmijcie to za... nieodłączną część krajobrazu mojej twarzy xD

środa, 7 lutego 2018

Odżywka bez spłukiwania - dla kogo?

Odżywka bez spłukiwania - dla kogo?

Hej!

Przedstawiam w końcu kolejny temat z KOMPENDIUM, bo ostatnio ten dział trochę zaniedbałam. Odżywki bez spłukiwania, skrótowo opisywane jako odżywka b/s, z ang. leave-in. Ciekawa rzecz dla początkujących, niezwykle ważna dla włosomaniaczek, zwłaszcza tych z włosami powyżej typu 1, stosujących stylizatory (a cały ranking moich stylizatorów jest już TU) :) Opis podstawowej, dwóch absolutnych ulubieńców, zastosowania i podstawowe typy znajdziecie poniżej. Zapraszam!



Jako odżywkę bez spłukiwania spokojnie możemy użyć zwykłej odżywki. Przy doborze ważne są jednak pewne kwestie (dokładnie jak przy wyborze odżywki do mycia z TEGO posta). Przede wszystkim SKŁAD! (Jak czytać składy? TUTAJ o tym i o składnikach wspomnianych dalej.) 
Odżywka b/s nie powinna zawierać zbyt wielu protein, a przynajmniej niezbyt wysoko na liście. Nie powinna także zawierać wysuszającego alkoholu ani oleju (tutaj kolejność/miejsce wystąpienia ma znaczenie). Najlepiej, aby była EMOLIENTOWA, bo humektanty wysoko nie przypadną do gustu wszystkim. Znacie takie odżywki? Co u Was się sprawdza?

Dla mnie to przede wszystkim Kallos Color, którego używałam, zanim trafiłam na ulubieńców! Jest odżywką dość tłustą i niestety może obciążać, dlatego trzeba go dawać bardzo mało lub mocno rozcieńczać. Dużo dziewczyn go tak stosuje - popularne były nawet metody 3xKallos, które kiedyś sama stosowała. Na razie przestałam myć nim skórę głowy. Inne Kallosy typowo emolientowe dla osób nie-CG także powinny się sprawdzić, jako bazowa odżywka b/s. Wiem, że u niektórych działa super na puch nawet bez stylizatora na wierzchu.
Kolejnym nowym rozwiązaniem u mnie jest nałożenie kremu do loków Nivea Flexible Curls - jako stylizator nie miałby prawa się sprawdzić, ponieważ jest bardzo lekki, ale ma szansę w roli nawilżacza. Mój póki co pierwszy raz skończył się źle przez zbyt dużą ilość żelu na wierzchu. Na pewno spróbuję znowu. Taki pomysł na zużycie zbyt lekkich/tłustych kremów do stylizacji :p Oczywiście ważne jest spełnianie przez nie kryteriów opisanych wyżej.


Konkrety? Ulubieńcy? A proszę Was bardzo! 
Pierwszym moim hitem jest Cantu Moisturizing Curl Activator Cream, używam go już ok. 2-3 miesiące i nie obciąża mnie, a likwiduje ewentualny puch. Ale co ważne - na drugim miejscu ma glicerynę, a mnie ona NIE PUSZY. Zawsze musicie takie rozwiązanie najpierw przetestować, np. z próbki, bo szkoda wydać dużo na kosmetyk, który się nie sprawdzi lub będzie puszył. Recenzja Cantu już TUTAJ :). Przy nakładaniu go na ociekające włosy warto rozetrzeć dokładnie między dłońmi, nałożyć płasko ułożonymi na całej długości, z naciskiem na końcówki. Jak pisałam wyżej - nawilżenie, zabezpieczenie i likwidacja puchu w jednym. W aktywatorze są proteiny - dość daleko, dzięki którym włosy lekko się usztywniają. Dla mnie bomba! Ale ważne, żeby nie nałożyć za dużo. Tylko metodą prób i błędów dojdziecie do tego, jaka ilość będzie dla Was idealna. Ja swoją pokazuję na filmiku - o TYM. Około 12 minuty.

Drugi super kosmetyk z kategorii "zagranicznych hitów" to Smoothie z Shea Moisture. Dostałam dosłownie próbkę od koleżanki i jestem zachwycona! Jest dużo wydajniejsze od aktywatora, bo wystarczy go naprawdę mikroilość, aby zadowolić włosy przez mega gęstą i tłustą konsystencję. Działanie ma bardzo podobne. Recenzja i opis TU. Idealnie wygładza włosy pod stylizatorem, naprawdę nie żartuję z mikroilością - kapka jak mały paznokieć wystarcza na moje obcięte włosy. Został stworzony z myślą o włosach afrykańskich, na których pełni rolę nawilżacza i zmiękczacza - u nas ma likwidować puch i nie warto z nim przesadzić, bo naprawdę możemy nabawić się strączków z "przeemolientowania".


Trzecie miejsce zajmie rozcieńczony Kallos, bo jednak nie jest to kosmetyk idealny. Wysoko w składzie olej sprawia, że pozornie fajna konsystencja spowoduje przetłuszczenie. Ale aplikacji każdego kosmetyku musimy się przecież nauczyć :). Wyżej podlinkowany filmik powinien pomóc Wam w całym procesie stylizacji.

Jakiej odżywki użyłabym jeszcze jako b/s a jakiej nie?

Wykluczyłabym na pewno Baleę, którą uwielbiam do mycia, bo mimo że jest dość emolientowa, to isopropyl wysoko w składzie ją dyskwalifikuje. Alterra i składy w takim stylu podobnie. 
Dziewczyny wybierają Petal Freshe, u mnie szykuje się recenzja dwóch, ale ja bym uważała. Głównie ze względu na glicerynę - jedyna odżywka, która była w stanie mnie spuszyć to właśnie lawendowy Petal - a tylko myłam nim włosy! Niemożliwe? :D
Odżywki z silikonami zostawiłabym na b/s dla włosów suchych, wysokoporowatych i dość sztywnych, bo bałabym się, że cienkie i miękkie zostaną pozlepiane i obciążone z końcowym efektem typu "obraz nędzy i rozpaczy". Dla suchych i sztywnych.
O'Herbala też bym unikała, bo proteiny mleczne to nie jest coś, z czym moje włosy się lubią, a Wy wiecie że Wasze tak? To śmiało!

Pamiętajcie o zwracaniu uwagi na składy. Nigdy się nie dowiecie, jak nie wypróbujecie. To tyle na dziś :) Do następnego!

niedziela, 4 lutego 2018

Shea Moisture Smoothie - recenzja #2

Shea Moisture Smoothie - recenzja #2

Hej!


Shea Moisture Coconut & Hibiscus Curl Enhancing Smoothie with Silk Protein & Neem Oil - chyba najdłuższa nazwa z jaką ostatnio miałam do czynienia! Ciekawi produktu i mojej opinii? Zaczynamy!


Smoothie z Shea Moisture (seria łososiowa/pomarańczowa) ma za zadanie nawilżać i definiować grube, kręcone włosy. Ja raczej nie do końca mam takie, dlatego moja propozycja używania go jest troszkę inna niż na opakowaniu - idealna odżywka bez spłukiwania! Pod stylizator, dla niwelowania "sucharków" i ładnego podkreślania skrętu bez puchu.

Opis producenta (znowu moje osobiste tłumaczenie):
Nasze uwydatniające loki smoothie, wzbogacone proteinami jedwabiu i olejem neem, definiuje loki, redukuje puch i wygładza włosy, dając uczucie miękkości i jedwabistości. Olej kokosowy i neem przywracają nawilżenie i tworzą piękny błysk. Bogate w składniki masła roślinne kondycjonują włosy bez ich obciążania, a dla uelastycznienia i zdrowych loków.
Podzielić włosy i aplikować produkt oszczędnie na wilgotne lub suche włosy. Nie spłukiwać. Stylizować jak zwykle. Dla najlepszych rezultatów używać jako kremu do stylizacji do twist-outów, warkoczyków i fryzur typu umyj-i-idź (xD).


BEZ SIARCZANÓW, PARABENÓW, FTALANÓW, PARAFINY, GLIKOLU PROPYLENOWEGO, OLEJU MINERALNEGO, SZTUCZNYCH ZAPACHÓW I BARWNIKÓW, DEA I NIETESTOWANE NA ZWIERZĘTACH.

Historia:
Sofi Tucker zaczęła sprzedawać orzechy Shea na targu wiejskim w Bonthe, Sierra Leone w 1912 roku. Gdy miała 19 lat, owdowiała matka czterech dzieci sprzedawała masło shea, Afrykańskie Czarne Mydło i inne domowe specyfiki do pielęgnacji skóry i włosów. Sofi Tucker była naszą Babcią i Shea Moisture jest jej spuścizną. Wraz z zakupem tego produktu, wspierasz pokrzywdzone kobiety, aby mogły ujrzeć jaśniejszą, zdrowszą przyszłość.


Skład:
Deionized Water - woda dejonizowana
Butyrospermum Parkii (Shea Butter)* - masło shea
Cocos Nucifera (Coconut ) Oil*  - olej kokosowy
Macadamia Ternifolia Seed Oil - olej makadamia 
Magnifera Indica (Mango) Seed Butter* - masło z pestek mango
Persea Gratissima (Avacado) Oil - olej awokado
Vegetable Glycerin - roślinna gliceryna, nawilżacz
Aloe Barbadensis Leaf Extract - ekstrakt z liści aloesu, nawilżacz
Silk Protein - proteiny jedwabiu
Ammonium Salt - sól amonowa, głównie jako konserwant
Melia Azadiratcha (Neem) Seed Oil - olej neem
Daucus Carota Sativa (Carrot) Seed oil - olej marchewkowy
Sorbitol Esters - substancja konsystencjotwórcza, emulgator, pośrednio nawilżająca
Panthenol (Pro-Vitamin B-5) - pantenol, nawilżacz, subst. łagodząca
Caprylyl Glycol - humektant, zapobiega wysychaniu kosmetyku
Essential Oil BlendLonicera Caprifolium (honeysuckle) Flower (and) Lonicera Japonica (Japanese Honeysuckle) Flower Extract - mieszanka olejków eterycznych wiciokrzewu i wiciokrzewu japońskiego
Tocopherol (Vitamin E) - przeciwutleniacz, naturalny konserwant
Hibiscus Flower Extract - wyciag z hibiskusa, przeciwutleniacz, antyseptyk
*Certified Organic Ingredient (certyfikowany, ekologiczny składnik)

Produkt jest oczywiście całkowicie zgodny z metodą Curly Girl - opis metody TU.


Wnioski:
W pełni organiczny kosmetyk z ogromną ilością olei, mega emolientowy. Znowu proteiny jedwabiu, niesamowite podobieństwo składników do Cantu aktywatora, ale z drugiej strony - dużo lepszy jakościowo, bo nie mamy tutaj zapychaczy. Kokos już na trzecim miejscu, wysoko, uważajcie. Niżej roślinna gliceryna, nie jest na tyle wysoko, żeby sama puszyła.

Moja opinia:
Jest to bardzo gęsty produkt, niesamowicie wydajny na europejskie włosy, może obciążać, ale pięknie wygładza i przygotowuje czuprynę pod stylizator. Pachnie obłędnie i długo się utrzymuje. Używałam 3-4 razy i za każdym razem skręt był ładny. Nie było się czego czepiać. Pewnie można ceny, ale wydajność jest zabójcza! Warto kupić i podzielić nawet na 4. Serio. Ja swoją próbkę dostałam od koleżanki, u której też się sprawdza, ale przestrzegamy przed ewentualnym przetłuszczeniem. Sami widzicie, ile tu jest olei :D

Na grupie opinie są mocno podzielone, głównie przez wysokość kokosa w składzie. Również do dostania w Afryka Shopie. Pewnie za granicą łatwiej :) Koleżanka dostała ze Stanów.

P.S. Może ten post doczeka się kiedyś ładniejszych zdjęć - te były robione u koleżanki dla samej mojej informacji o składzie :D

Polecany post

Szampon - jaki wybrać i jak go dobrać

Kompendium o skórze głowy Skoro wiele z Was nie stosuje metody CG (i ja w pełni rozumiem wskazania, które to wymuszają), a wszelkie pro...