piątek, 8 kwietnia 2022

Pielęgnacja cery bardzo suchej, zaczerwienionej, skłonnej do podrażnień i trądziku różowatego, czyli mojej

Pielęgnacja cery bardzo suchej, zaczerwienionej, skłonnej do podrażnień i trądziku różowatego, czyli mojej

W końcu aktualizacja tej mojej pielęgnacji, która ewoluowała od spirytusu salicylowego i peelingów z Avonu. Przeszła przez kremy dobrane przez kosmetologa, późniejsze desperackie i niewypalone Mary Kay (które były totalną stratą kasy i nerwów), aż do kolejnych dermatologicznych, które w końcu działają. Jeśli ciekawią Was te moje odkrycia, to poniżej to, co chcę Wam przekazać.

Moja cera jest taka, jak opisywałam ją we wpisie o kosmetolożce i tym o dermatologu. A kosmetyki z tego wpisu nadal polecam, ale już ich nie używam, bo się skończyły, a nie zamówiłam ponownie. Z dolegliwościami twarzy nie zmieniło się nic, a wręcz trochę zaogniło. Mam wrażenie, że też zawsze ma z tym coś wspólnego sezon grzewczy. Teraz dodatkowo jestem już matką, a jak to u matek bywa - to nie dośpię, to czasem nie dojem, a już przeważnie to się nie posmaruję. No i masz babo placek. Z takimi prawie czerwonymi porzeczkami, tylko że na twarzy.

Jak znalazłam nowych ulubieńców?

Nadal jestem skąpiradłem i nadal mam wysokie wymagania, bo nie lubię wydawać na coś, co nie daje efektów. Szukanie nowości też totalnie nie jest dla mnie. No to jak to się stało, że mam nowych ulubieńców? Śmiesznie wyszło! Pracowałam przy opisach produktów dla pewnego sklepu internetowego i musiałam opisać właśnie te. Jakie było moje zdziwienie, gdy opis w końcu szedł kropka w  kropkę w parze ze składem! Stąd „miłość od pierwszego spojrzenia na skład” do marki BasicLab.

Co zostało ze mną od tych najdawniejszych czasów? Zdecydowanie Facelle Aloe i łagodzący krem pod oczy z Sylveco. Co się zmieniło? Wymagania mojej cery co do intensywności pielęgnacji. Dlatego niezbędne okazały się nie tylko kremy okluzyjne, ale i składniki aktywne, bardzo aktywnie nawilżające i odbudowujące. Bo jak się nie dosmarowałam i nie napiłam wystarczającej ilości wody, to mi to od razu wyszło na skórze.

Kosmetyki BasicLab - hity i buble, czyli moja opinia

Moje pierwsze zamówienie z BasicLabu było w okolicy grudnia 2020 roku. Kupiłam zestaw sobie i przyjaciółce - trehaloza i turkusowa witamina C. 2 zestawy to i ze strony sklepu trafił się miły akcent, choć zastanawiałam się, czy się nie pomylili - wysłano mi większe stężenie trehalozy niż zamówione. To serum to było ugruntowanie mojej miłości od pierwszych składów do marki. Cudownie nawilżało, koiło i rozpieszczało skórę. Witamina C mi nie podeszła, jeszcze leży rozpoczęta w lodówce i nie będę ściemniać, że to strzał w 10, skoro nie. Ale miłość wszystko wybaczy, no i ta trehaloza…!

Z naszych niekochanych produktów BasicLab ma jeszcze żółtą witaminę C. Jest to serum olejowe i kupiłam 2 takie same mamom. Teściowa chyba zużyła do włosów, a w domu u rodziców dalej stoi w lodówce. No aż widać to pokrewieństwo. Więcej takich kosmetyków od nich nie miałam.

zużyte próbki

Z niepełnowymiarowych i typowo testowanych produktów, bo dostałam kilka próbek, sprawdziły się wszystkie, których używałam. Nawet ostatnio wrzucałam Wam na Instagramie w relacji o szamponie i odżywce z próbki. Był to właśnie szampon przeciw wypadaniu włosów i próbka wystarczyła mi na umycie tygodniowych włosów.

Moje pielęgnacyjne grzeszki i dodatkowe niedogodności

Kremy jak to kremy, niestety się kończą. Potem urodziła się dzidzia i chyba cały rok, odkąd tamto serum mi się skończyło, traktowałam swoją skórę po macoszemu. W okresie niemowlęctwa to już w ogóle opryszczka mnie nie opuszczała, a skóra coraz bardziej wysychała. Dopiero teraz znowu korzystam z dobrodziejstw trehalozy, choć już w niższym stężeniu. Po krótkim czasie regularnego stosowania kremu nawilżającego o bogatej konsystencji, który od 2 dni wzmacniam trehalozą, zaczęły się duże zmiany i już widoczna jest poprawa kondycji skóry.

Teraz wrzucę Wam moje policzki z 8 marca i 7 kwietnia. Śmiało możecie na własne oczy ocenić, czy coś się zmienia.

Więcej rozpisywać się nie będę, podrzucę Wam po prostu linka do nich, bo na stronie wszystko jest opisane. Komentarze i opinie mówią same za siebie. Te kosmetyki naprawdę działają. I nikt mi za reklamę nie płaci. Nawet w konkursie żadnym nie chcą mnie nagrodzić, cobym miała jakieś inne korzyści niż sama kondycja mojej skóry.

Natomiast bądźcie na bieżąco, bo szykuje się poważne testowanie asortymentu!

Idzie, a w zasadzie już jest, wiosna, za chwilę lato i postanowiłam trochę znowu rozpieścić siebie samą. Napisałam do BasicLab o poradę w sprawie doboru pielęgnacji. To nic, że z rekomendowanych dla mnie produktów wzięłam tylko żel do mycia. Po prostu zrobiłam duże zakupy na stronie sklepu, biorąc to, co wydało się mi najodpowiedniejsze.

Na listę zakupów wszedł:
nowy krem z ceramidami, oczywiście bogaty,
lekki krem z SPF 50, też w kontekście nadchodzącego wyjazdu i moich coraz częstszych spacerów z wózkiem, które odbywają się w różnych warunkach pogodowych,
nowe opakowanie kremu nawilżającego - tym razem lekkiego dla męża, żeby chciał się w ogóle smarować, bo jemu wszystko jest za tłuste,
emulsja myjąca do ultrawrażliwej cery
i szampon 500 ml stymulujący wzrost dla całej rodziny. Głównie z myślą o mamie, ale przyda się wszystkim. Mnie już się spodobał po 1 użyciu z próbki.

Będzie co testować! Stay tuned, bo moja paczka już w paczkomacie!

środa, 6 kwietnia 2022

Nasze karmienie piersią przez dłużej niż zakładany rok, kolejna ciąża i próby odstawiania

 Nasze karmienie piersią przez dłużej niż zakładany rok, kolejna ciąża i próby odstawiania

Początek karmienia piersią - kangurowanie i pierwsze ssanie

Moja przygoda z karmieniem piersią zaczęła się nie wcześniej i nie później niż w dniu porodu. Niektóre kobiety czują mleko już wcześniej, nawet mogą je „wycisnąć”, u mnie tak nie było.

Karmienie piersią w parku

Nasza córka urodziła się naturalnie w Oleśnicy w okresie przed aferą. (Brzmi to jak jakieś ery, ale chyba w kontekście tego szpitala to się sprawdza, teraz długo będą odbudowywać zaufanie i wizerunek pacjentek). Położna położyła maleństwo na mnie i przystawiła do jednej piersi, a mała od razu zaczęła ssać! Dlatego nasze początki były dość proste, właśnie ze względu na malucha. Od razu ssała, umiała złapać i zawalczyć o naszą wspólną laktację.

Pierwszy kryzys u mnie przyszedł jednak już w pierwszej dobie życia malucha. Zadawałam sobie pytanie, „czy ja aby na pewno mam pokarm?”. Mała ssała i budziła się dość często. Bez piersi obok płakała, chciała być tulona. Nie wszystkie dzieci były takie i nie wszystkie mamy na oddziale były takie jak ja. Akurat na mojej sali były 2 kobiety z problemem, gdzie wjeżdżał laktator, mleko modyfikowane, kombinacje i frustracje. Czułam się też trochę przez to osaczona. Ale miałam mocne postanowienie - nie daję mleka modyfikowanego. Najgorzej było wieczorami, kiedy zmęczona ledwo trzymałam się w miarę prosto, a dziecko znowu płakało. W normalnym szpitalu ciężko się wyspać i wypocząć, a to do laktacji jest bardzo potrzebne. Pamiętam też, że baaaaardzo chciało mi się pić.

Naszym szczęściem było to, że wyszłyśmy ze szpitala już drugiego dnia po porodzie. Czułam wtedy ogromną ulgę, bo sama z dzieckiem w wiecznie hałasującym szpitalu prawie oszalałam. Nie ma jak spać, nie ma jak odpocząć, znieczulenia schodzą i wszystko już boli, a tu od razu na głęboką wodę! Pilnuj dziecka, karm, przewijaj, tulaj. No i jeszcze ogarniaj siebie. To jest hardkor.

Drugiego dnia moje obawy co do mleka zostały rozwiane. Na oddziale była pani położna laktacyjna. Myślę, że miała certyfikat doradcy laktacyjnego. Naprawdę pomagała babeczkom. U nas sprawdzała wędzidełka i pokazała mi, że mam mleko. To była ulga! Pamiętajcie, że tej siary w pierwszych dobach potrzeba noworodkowi naprawdę tylko kilka mililitrów. Nie umiałam sobie tego początkowo wyobrazić, co byłoby uwalniające. Dodatkowo w żołądku często zalegają jeszcze płyny płodowe i dziecko jest dość odżywione, bo przecież dopiero co zostało odłączone od pępowiny. U mnie przerażenie powodowały wymioty małej właśnie tym śluzem, a było tak dwa razy na samym początku. Maleństwo, którego naprawdę bałam się brać na ręce, zaczynało się krztusić! A trzeba mu pomóc. Dobrze że byłam w szpitalu i panie z neonatologii pomagały ogarniać. Jak trzeba to przebieranie, przewijanie i te zakrztuszenia. Nawet ze dwa razy zawiozłam do nich malucha, jak chciałam iść pod prysznic. Oj nie byłam w pełni supermatką od pierwszych chwil. Przerażały mnie te małe rączki i nóżki. Waga urodzeniowa kruszynki, bo tak mówili na nią nawet w szpitalu, to 2900, a spadła jeszcze do 2720. Na szczęście żółtaczka była niska i inne czynniki nie zaważyły na dłuższym pobycie.

Ból, dyskomfort i masakra bieliźniana

W domu z każdym dniem mleka było więcej. Brodawki i sutki bolały mnie okropnie. Przesilenie było po powrocie do domu, ale ból i dyskomfort trwał na pewno 2 tygodnie, a może nawet 3. Miałam strupki i ranki od pierwszych wysiłkowych prób pozyskania mleka przez malucha, na szczęście niezbyt wielkie. A mała musiała ssać dalej. Pomagały mi muszle laktacyjne z Medeli, wietrzenie i odrobinę maść lanolinowa (ale nie zużyłam nawet całej próbki z Lansinocha w całym okresie laktacyjnym). Po prostu wzięłam to na przeczekanie.

Biustonosz do karmienia - musisz go mieć

Bardzo ważna kwestia - biustonosz do karmienia. Pomaga piersiom zachowywać kształt, a dzięki temu udrażniać kanaliki mleczne i zapobiegać zastojom czy w skrajnych przypadkach zapaleniu piersi (na co wpływa zdecydowanie więcej czynników).

Jeszcze w ciąży kupiłam sobie miękkie biustonosze z H&M, chyba najłatwiej dostępne, 100 zł za 2 sztuki. O matko, jak się w nich męczyłam. Co to jest za kara używać takich staników w okresie karmienia. Nie pomagały i nie przynosiły uczucia ulgi, a wręcz więcej bólu i dyskomfortu. Piersi wypadały mi z tych staników na wszystkie możliwe strony. Nie trzymały kształtu i utrudniały życie. Działały tylko wtedy, gdy ja utrzymywałam pozycję pionową. Tragedia! Nie polecam. Jak tylko ustabilizowała mi się laktacja, a nawet wcześniej, wróciłam do mojego zwykłego biustonosza, a później przerzuciłam się na miękkie topy biustonoszowe, które działały lepiej…

Teraz, w drugiej ciąży, kupiłam sobie nowe staniki. Też miękkie, też dwupak i też w okolicy 100 zł w bonprix. Jak się sprawdzą, to na pewno dam znać. Na razie bez karmienia podczas przymiarki bardzo pozytywnie, choć trzeba uważać na rozmiary, bo na pewno mają zaniżony obwód. Tutaj podaję link do biustonoszów, bo już wydają się o niebo lepsze.

 Mleko wszędzie, czyli co z tym nawałem

Nawał przyszedł nawet szybciej, niż myślałam, bo już w 5. czy 6. dobie po porodzie. Piersi były wypchane jak napompowane balony, ale twarde jak gniotki z mąki ziemniaczanej. Mleko lało się samo — podczas prysznica, przy wycieraniu, schylaniu, leżeniu i staniu. Niezbędne były wkładki i regularne jedzenie malucha. U nas mała przez długi okres jadła 10-15 minut z zegarkiem w ręku z jednej piersi i miała przerwę, nawet 2 i 3 godziny. Ważne było wtedy, żeby pilnować tej drugiej piersi. Na ratunek przyszła nam magiczna butelka, w którą zaopatrzyłam się już wcześniej i naprawdę sprawdzała się rewelacyjnie. Podaję Wam link do mojej konkretnej z Mami, bo to serio zbawienie. Odciągała tylko niezbędne minimum, nie napędzając dodatkowo laktacji, a zmniejszając uczucie bólu i twardości. Przez cały okres karmienia piersią ani razu nie użyłam laktatora - butelka w nawale wystarczyła. Cały czas używałam też muszli ze względu na brodawki. Kilka razy budziłam się po drzemce z mlekiem nawet w nich. Dziwne sytuacje, ale takie życie. U mnie obyło się bez zapalenia, guzów czy innych przykrych sytuacji. Laktacja unormowała się nam dość szybko, ale teraz nie pamiętam, kiedy dokładnie całkowicie zrezygnowałam z wkładek. Pewnie w okolicy 2 miesięcy.

Smoczki, butelki i inne wspomagacze

Jak już napisałam wyżej - laktatora nie użyłam ani razu. Ręcznie też nie umiem do tej pory odciągać sobie mleka. Jedyny sposób, w jaki mleko wydostawało się z moich piersi oprócz karmienia, to magiczna butelka. Reszta w nawale działa się sama, bezwiednie lub pod wpływem grawitacji. Mała na początku dostawała smoka. Przypasował jej smoczek Lovi (działał u nas do około 4 miesiąca). Butelki nie dostała ani razu, bo nie korzystaliśmy z mleka modyfikowanego, a jak chcieliśmy podawać wodę, to już byliśmy w erze bezsmoczkowej i nie za bardzo to szło. Dopiero później wszedł bidonik Twistshake, fajnie działał, ale już więcej nie będę ich kupować, bo niestety nie są niekapkami... Wszystkie akcesoria typu woreczki, pojemniczki, butelki, smoczki do butelek i inne takie leżą i czekają. Na razie nie jest mi dane ich ocenić. Dostałam też ręczny laktator Avent, ale jeszcze nie wiem, jak się go używa.

Nasze pozycje do karmienia i niewygody, a w końcu ratunek!

Karmienie po 10 minut z jednej piersi było naprawdę nieobciążające. Gdybym tylko ogarniała sama te wszystkie pozycje do karmienia piersią! Samo karmienie na początku było jeszcze do przeżycia (ból, gojenie ran i mleko), to pozycje były dla mnie najgorsze. Przez to że na początku bałam się tego maleństwa, a mąż przejmował pieluchy i układanie nas do karmienia, nie mogłam znaleźć swojej pozycji. Próbowaliśmy różnych. Plecy bolały, ręce bolały, mała jako tako leżała wygodnie, ale bez męża nie dawałam rady się ustawiać. I z poduszką, i bez, mała na rękach, na kolanach, na mnie… Teściowa poradziła mi, żeby próbować na leżąco. Ale jak to?! Z takim maleństwem?! Odważyłam się spróbować dopiero około 2. czy 3. miesiąca, och jak żałuję, że nie wcześniej! Wszystkie moje problemy z bólem pleców i niewygodami się rozwiązały. Raz karmiłam na prawym, raz na lewym boku. W nocy zmieniałam tylko pierś. Swoją drogą to było ciekawe, zwłaszcza na początku, że zmęczonemu umysłowi tak trudno zapamiętać, z której strony było ostatnie karmienie. Wręcz musiałam to zapisywać...

Poduszki do karmienia nam się nie sprawdziły, były niezastąpione w ciązy, ale karmienia jakoś spektakularnie nie ulepszały. Używaliśmy trochę w okresie noworodkowym, jak mój mąż nas układał.

Hormony - karmię regularnie i mam okres

Miesiączka podczas karmienia piersią albo występuje, albo nie występuje. U mnie pojawiła się już w maju. Przechodzimy więc dalej w laktacyjną drogę. Mała miała prawie 4 miesiące. Karmienie było już rutyną, mleko samo nie płynęło, nic nie bolało... Początkowo dziwnie się czułam, bo znowu pojawił się dyskomfort, sutki bolały. A już było tak super. Chciałam karmić i nie widziałam innej możliwości, dlatego to po prostu przetrzymałam, a wszelkie obawy rozwiązały się wraz z nadejściem okresu. Ależ mnie to wkurzyło - karmię regularnie, jeszcze nie rozszerzaliśmy diety, a ja już mam okres… Nic nie można było zrobić, ale chociaż cykle mam przeraźliwie długie, to było to rzadko. Jedyne pocieszenie.

Karmię piersią i jestem w ciąży

Już od razu założyłam sobie, że chcę więcej niż jedno dziecko i to z małą różnicą wieku. Jak tylko dostałam pierwszy okres zaczęły się kalkulacje. Nie chcieliśmy ryzykować tak od razu, idealna wydawała się różnica półtora roku. Zwłaszcza, że pierwsza córka jest ze stycznia, to sytuacja ułatwiona. Dzieci rok po roku, a jednak półtora. Martwiłam się o owulację, bo już wcześniej miałam z tym problemy. Moja ginekolog kazała mi dać sobie czas na naturalne starania do końca roku. Z kolei Mamaginekokog mądrze napisała o zależnościach między karmieniem a płodnością w tym artykule. Bardzo mi pomógł i tak po ludzku wytłumaczył zależności. Zaczęłam śledzić owulacje i… udało się! W połowie października zrobiłam test, poleciałam na betę i… ciąża! Niestety tylko do 6. tygodnia. Na początku listopada wystąpiło u mnie krwawienie, które się nasilało. Nie miałam jakichś wybitnych objawów bólowych, tylko ciągle ta krew… Dużo obfitsza ilość niż przy zwykłym okresie. I już wiedziałam, że nic dobrego z tego nie będzie. Pani doktor potwierdziła moje obawy - brak obrazu ciąży w USG. Straciłam tego maluszka, który był jeszcze mniejszy od okruszka. Statystyki są okrutne - 1 na 10 kobiet na świecie doświadczy straty, a jeszcze więcej nie będzie nawet o niej wiedzieć. Jak już odetchnęliśmy z mężem po tych wieściach i w końcu pod koniec grudnia poszłam na kontrolną betę… Byłam w 6. tygodniu kolejnej ciąży! Zarodek zagnieżdżony, wszystko w porządku! Idealnie wg przypuszczeń pani doktor - do końca roku się udało.

Początkowo karmienie dawało dyskomfort jak przy okresie, sutki były twarde i obolałe. Sytuacja po jakichś 2 miesiącach się unormowała, ale przyszła ta ostetczna myśl o odstawieniu. W końcu mała ma już 14 miesięcy, a karmienie komplikuje nam życie. Żebyście nie myśleli, że to tak kolorowo, skoro samo karmienie jest łatwe. Podam Wam jeszcze szerszy kontekst.

Nasze karmienia to częste pobudki i awantury przy zasypianiu

Moja mała jest niezbyt odkładalna, zwłaszcza w nocyNa palcach obu rąk zmieszczę przypadki, kiedy spędziła w swoim łóżeczku choć kilka godzin. Musi czuć mamę, mój oddech, zapach i wyraźnie słyszeć oddech. No taki typ. Od najmniejszego nie ma mocnego snu, no chyba że akurat zaśnie przy mikserze. W wózku śpi dopiero teraz bez problemu, wcześniej tylko mojej mamie udawało się to ogarniać. Mieliśmy czas 3 i 4 drzemek w ciągu dnia. Taki schemat - mała je, marudzi, bo jest zmęczona, usypiam ją 30 minut, zasypia na 20 i ma chwilę aktywności. I tak w kółko. To był chyba nasz najgorszy czas, bo totalnie nic nie można było z nią zrobić. Tzn. w domu, gdy ona była pod moją opieką. A gdy już spała, a ja jakimś cudem wstałam z łóżka, to z toalety wybiegałam na jej krzyk. W nocy nie lepiej. Ratowało nas właśnie wspólne spanie i tylko podawanie piersi bez wstawania i kombinowania. Ale dopiero po 2. miesiącu, jak już nauczyłam się karmienia na leżąco. W czasie noworodkowania mąż mi ją podawał co karmienie i odkładał. No wtedy ciut więcej w tym łóżeczku spędziła.

Odstawienie od piersi w nocy

Próbowaliśmy 2 razy na sztywno - mąż przejmuje dziecko, ja się nie wtrącam. Za każdym razem spotkała nas taka histeria, że niestety się nie udało. Teraz już jest zawodzenie i wołanie cycy. Tragedia dzieje się też, gdy mówimy, że cycy już śpi. Muszę ignorować wołanie i usypiać. Czasem na rękach, czasem na leżąco. Maluch w międzyczasie kotłuje się, wstaje, przewraca i nabija nam wspólne siniaki. Zaczęłam stosować metodę liczenia. Na głos po prostu liczę, aż zaczyna ziewać i w końcu zasypia. Tak około 300 czy 400. Układam ją za każdym razem na płasko, czasem noszę, jeśli mocno płacze. A do tego idą jej teraz czwórki. 1-2 karmienia na śpiocha to nasz szczyt osiągnięć, ale już widzimy postępy w spaniu i liczbie pobudek. A pozwalam sobie na to, żeby się wyspać, po prostu, z lenistwa. Jak brzuch będzie większy, to spróbujemy ze spaniem osobno, znowu zaangażuję bardziej męża i do tego półtora roku życia powinno się jakoś udać. Naprawdę nie wyobrażam sobie karmienia w tandemie.

Kryzys, wielki kryzys

Laktacyjna i matczyna droga każdej kobiety jest inna, ale mam wrażenie, że w końcu każdą dopadnie coś tak beznadziejnie bolesnego... Nie będę pisać tego na nowo, wrzucę Wam tu w cytacie, co wtedy czułam. Nikt nie brał mnie na poważnie, ale gdyby coś mi nie kliknęło, to pewnie wsiadłabym do pociągu i wyjechała na 2-3 dni z domu, żeby tylko uniknąć karmienia. Przeczytacie, że byłam w bardzo ciemnym i gorzkim miejscu. Teraz chyba zrzuciłabym to na hormony, ból piersi karmiących w ciąży i brak pomocy. Zrozumienia, odciążenia i na to wszystko, co jest dookoła. Dlatego to odstawianie nie wyszło, teraz tak myślę. Bo taki kryzys i czarna dupa nie sprzyja nikomu. Odbija się na wszystkich i niczego nie buduje.

Byłam w tak gorzkim miejscu, że myślałam, że z niego nie wyjdę.

„O tak, cały czas myślałam że to nie o mnie. Że baby sobie wymyślają i że przecież jakoś do przodu, minie i przejdzie. Moja córka skończyła właśnie 14 miesięcy, a ja dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że mam ochotę wyć do księżyca, tylko najlepiej tak, żeby nikt nie widział. Na razie raz nie wytrzymałam, krzyczałam, w sumie to darłam się jak pojebana obok płaczącego dziecka. A za chwilę pomyślałam, że tylko mogę jej zaszkodzić. 

Dzisiaj czarę goryczy przelała skwaśniała zupa. Poświęciłam półtora godziny na stanie przy garach, najpierw przez półtora pchałam wózek, później kołysałam i śpiewałam. Jak w końcu zasnęła, wzięłam się za obieranie, ścieranie, smażenie i gotowanie. Zjedliśmy pół garnka, przez dobę stała na kuchence, a teraz już nikt jej nie zje. I znowu będzie się trzeba babrać z następną.

Nie mogę żyć normalnie, cieszyć się z kolejnej ciąży. Z wiosny, czasu wolnego na świeżym powietrzu. Każdy nowy krok tego dziecka przyćmiewają te gorsze chwile. Marudzi i rozwala przy jedzeniu, wieczorem ciągle nie zaśnie bez cycka, w nocy nadal budzi się co najmniej 3 razy. Nieraz o 4 czy 5 wstaje na jedzenie. Ciągle chce robić to, na co ja nie mam ochoty. Rozwala, brudzi, a do tego o byle co płacze i się złości.

Karmienie piersią to już męka. Nawet przemogłam się w wychodzeniu z domu, żeby tylko karmić jak najmniej. Teraz każde karmienie to jak wypruwanie flaków. Po prostu chce mi się rzygać i wyć. Zaciskam zęby tak mocno, że już bardziej nie potrafię, aż tracę czucie. Łzy ciekną same, a wielkie małe oczy patrzą na mnie z niepokojem…”


Wkurzało mnie wszystko w dziecku, mężu, rodzicach i świecie. Hormony? Zbieżność gorszego okresu u mnie i u niej? Nie wiem. Minęło.


Tyko spokój nas (i odstawianie) uratuje

Teraz jestem już spokojna. Karmienie znowu nie boli, mam naprawdę sporo cierpliwości do tego usypiania liczącego, bo wiem, że z każdym kolejnym jesteśmy bliżej celu. Mała zasypia ze mną, ale bez piersi. Dostaje w nocy, 1 lub 2 razy. A my nawet kupiliśmy wakacje.


Zdrowa i spokojna głowa przy dziecku to podstawa, karmienie to tylko jedno z wyzwań. Emocje maluszka i jego potrzeby są ważne. Ale tuleniem czy kangurowaniem też można próbować je zaspokajać.

Czy jeszcze czegoś Wam nie napisałam, a coś Was ciekawi? Jeśli jesteście tam, gdzie ja powyżej, to poszukajcie pomocy, bo samo się nie robi. A jeśli taki stan trwa dłużej, to tym trudniej, żeby kliknęło. Trzymam za Was wszystkie kciuki - za karmienie, za Wasze maluchy i za Wasze wybory. Bo jeśli się nie uda lub jeśli nie chcecie, to zawsze możecie sięgnąć po mm. 

Najważniejsze jesteście Wy, bo spokojna mama to o wiele spokojniejsze dziecko. Choć wyjściowy temperament może być różny.


We wpisie znajdują się linki afiliacyjne do Allegro w ramach programu Allegro Polecam.

Polecany post

Szampon - jaki wybrać i jak go dobrać

Kompendium o skórze głowy Skoro wiele z Was nie stosuje metody CG (i ja w pełni rozumiem wskazania, które to wymuszają), a wszelkie pro...