środa, 27 marca 2019

Mycie włosów po hennie i szamponowy eksperyment

Mycie włosów po hennie i szamponowy eksperyment
Czasem nawet sama siebie zaskakuję. Niby tylko weszłam pod prysznic, żeby umyć włosy, a wzięłam ze sobą odżywkę... Wymasowałam w skórę głowy i zastanowiłam się nad swoim podejściem do mycia w ten sposób. Nad tym jakiej jeszcze bym chciała użyć... W całym moim zbiorze kosmetyków do włosów jest sporo pozycji, ale i tak wiem, że jak chce po coś sięgnąć, to na nic się nie decyduję, bo nie ma tam nic spektakularnego! Tym razem więc będzie o kosmetykowym chciejstwie i ulubionych rzeczach. Postaram się nie odbiegać od tematu i nie zajmować linijek procesem myślowym spod prysznica.


Ostatni miesiąc (jakiś miesiąc temu) lub nawet dłużej traktowałam swoją głowę mocnymi szamponami. Raz na jakiś czas pojawiła się odżywka.

Pierwsze mycie po hennie przeważnie powinno być później niż wcześniej, ale wyjeżdżam do rodziny i nie chcę myć włosów u nich na noc, bo pewnie skończyłoby się to pofarbowanymi ręcznikami i pościelą. Oczywiście to wszytko się spiera od razu i łatwo, ale to i tak obciach!
Teraz to mycie Vatiką (po dłuższym myciu mocnymi szamponami) okazało się dla mnie czymś szokującym! Włosy nagle stały się lejące, gładkie, łatwo rozczesujące - samymi palcami wręcz(!), a ja już chyba zapomniałam, jak to jest fajnie, gdy nie trzeba się siłować z kołtunami.

Wcześniej też nie rozczesywałam się na siłę, ale używałam serum silikonowego. Ono wygładza nawet po mocnym zmyciu włosów rypaczem. Nie będę ukrywać - jestem teraz na takim etapie, że próbuję się pozbyć i zużyć jak najwięcej kosmetyków, które już mam. Sporo wydałam koleżankom, kilka sprzedałam. Od ponad 3 miesięcy marzyłam o tym, żeby kupić sobie delikatny szampon z Ecolabu, a jednocześnie wmawiałam sobie, że go nie potrzebuję. Teraz myję nim (wersja czerwona) i ciągle jestem niezadowolona.

Kiedy tylko wchodzę do łazienki z zamiarem mycia głowy, to muszę się zastanawiać „czym umyję włosy tym razem”, bo nie mam takiego pewniaka, którym był dla mnie ten szampon. Ciągle myję głowę na zmianę odżywką i szamponem, łączę to ze sobą, zamieniam, raz stosuję jeden sposób, raz drugi. Można by powiedzieć, że ciągle eksperymentuję, ale tak naprawdę to to eksperymentowanie już dawno mi się znudziło. Moje włosy po Stanach były w jakimś takim kryzysowym momencie... (Chyba że to tylko moja psychika i pogląd na ich temat był w takim stanie...) Po obcięciu miałam chociaż ochotę na mycie :) One jakoś tak się wyprostowały i niczego nie było im trzeba, więc niczego im nie dawałam.


Po dłuższym czasie mycia samymi szamponami udało mi się je trochę przesuszyć. Teraz zrobiłam hennę, która też dołożyła jeszcze swoją cegiełkę i z martwych i prostych włosów, choć z objętością, wyłoniły się fale. Nie żebym narzekała, ale też już zapomniałam ile to zachodu w nakładaniu żelu, ugniataniu, a co najgorsze - suszeniu dyfuzorem. Jak ja tego nienawidzę! To chyba najgorsza czynność włosowa, jaką przyszłoby mi wykonywać, pewnie dlatego nie robię tego częściej niż w 2 razy do roku i to w porywach.

Co do mojego podejścia do kosmetyków... to jest taka prawidłowość, że nawet nie chce mi się sięgnąć po coś nowego, bo od razu zakładam, że nie dorówna czemuś staremu, co bardzo mi się podobało i co lubiłam. Mam tak właśnie w przypadku odżywek myjących... Wy już wiecie, że ja lubię te alkoholowe, no i dlatego głównie ostatnio nie myślałam o myciu odżywką - wszystkie jakie lubiłam najbardziej już wykończyłam, a zostały mi tylko jakieś zbyt treściwe lub na średnim poziomie działania (w mojej opinii). Morał jest jeden i tak chyba pozostanie już na zawsze: zamiast 10 przeciętnych, warto mieć 2 odżywki ale porządne.

P.S. Po miesiącu od napisania tego tekstu stwierdzam, że jak przez niego przebrniecie, to macie samozaparcie! Nie wiem, dlaczego nie opublikowałam go wcześniej. Może przeraziła mnie wizja redakcji, ale spostrzeżenia są tu jak najbardziej trafne. Wrócę do nich w czymś, co da sie czytać. Może jeden post o mojej skórze głowy przy obciętych włosach?

P.P.S. A jak u Was z tym dyfuzorem? Wiem, że dziewczyny z CGP kochają taki sposób suszenia, a ja jestem chyba niecierpliwa. Godzina z życia to dla mnie stanowczo za długo na włosy.

środa, 6 lutego 2019

Sucha skóra - czerwone plamy na powiekach

Sucha skóra - czerwone plamy na powiekach

Sucha skóra kontra słaba pielęgnacja 


Klęska w pielęgnacji skóry twarzy może i bardzo często jest spowodowana niewłaściwymi kosmetykami, a ja jestem tego żywym przykładem :(. Jeśli chcecie wiedzieć jak zlikwidowałam suche plamy na powiekach... dosłownie pozbyłam się suchych aż łuszczących się, czerwonych i spuchniętych plam... Zostańcie do końca wpisu, a ja zacznę od początku.


Diagnoza - sucha i wrażliwa skóra twarzy


Pokazywałam Wam w filmiku, jakie kosmetyki zabrałam ze sobą do Stanów. Jeśli czytacie mnie długo, wiecie też, że mam skrajnie suchą i wrażliwą skórę na twarzy, a do tego dochodzi kwestia naczynek... Naczynkowa, czerwona skóra z rumieniem, który nie ustępuje... Koszmar! Dlatego jakiś czas temu wybrałam się do kosmetologa. To pani kosmetolog zdemaskowała moje problemy i poradziła, jak dbać, żeby nie rozwinął się u mnie trądzik różowaty... Tak, już prawie do niego doszło przez moją niewiedzę i nadmiernie wysuszającą i wyniszczającą skórę „pielęgnację”... Musicie wiedzieć, że peelingi ziarniste i mycie skóry mydłem... To dla większości ostra przesada!!! O mojej pierwszej wizycie u kosmetologa pisałam tutaj.


Zwycięstwo z trądzikiem różowatym 


Po tych konsultacjach i kilku zabiegach w salonie naprawdę udało mi się wszystko ładnie wyprowadzić. Białe wodne wypryski i różne niedoskonałości, które były moimi zmorami na policzkach, pojawiały się już tylko sporadycznie i od razu znikały. Potem pojechałam do Stanów. Zabrałam kilka ulubionych kosmetyków, ale chyba nie spodziewałam się, że nie mieszkając w dużym mieście z wieloma marketami, będzie mi tak ciężko uzupełnić zapasy. Jeździliśmy do Walmartu i nawet było tam Sally’s, ale nie było w nich nic sensownego do twarzy. Niestety. Praktycznie tego samego dnia, gdy dotarliśmy do miasteczka, w którym mieliśmy załatwioną pracę, skończył się mój krem pod oczy. Używałam wtedy Orientany ze śluzem ślimaka i nie był zły. Na średnie potrzeby (czyli jeżeli nie czujecie, że Wasza skóra jest cienka i sucha jak papier) jest wystarczający. Miałam też nawilżające serum do twarzy z Ecolabu i olejek Annabelle Minerals w wersji stay calm. Serum skończyło mi się po mniej więcej dwóch miesiącach pobytu. 
Tutaj poniżej wrzucam Wam filmik o kosmetycznej wyprawce do Stanów, a tu pod linkiem jest wpis po przemyśleniach - nie tylko o niezbędnych kosmetykach do zabrania.


Za słaby krem i zamieszanie gotowe


Wtedy na ratunek przyszedł mi krem chłopaka. Musiałam coś wymyślić! A ta Natura Siberika z niedźwiedziem i przeciwzmarszczkowa, była jedyną deską ratunku. Moja opinia o tym kremie jest bardzo dobra, ale niestety nie jest to serum nawilżające... Smarować było się czym, więc bardzo się nie przejmowałam, ale po trzech miesiącach pobytu zaczęliśmy zwiedzanie. Oznaczało to codzienną trasę i sporo czasu na słońcu. Mimo że warunki i samo powietrze nie było już tak wysuszające, (bo wysoko w górach skalistych ostro nas wysuszyło!), to krem był o wiele słabszy, a doszło działanie słońca. 

Oznaki tragedii


Pierwsze niepokojące objawy pojawiły się u mnie tuż po powrocie. Dwie plamki, stosunkowo nieduże, ale i na lewej, i na prawej powiece. Zignorowałam to trochę i zbagatelizowałam problem. Zaczęłam używać jakiś kremów, ktore znalazłam w domu... i jakoś się uspokoiło. Drugi atak był mocniejszy, nie udało mi się wyciszyć plam do końca, zaczęłam się bać, że to AZS, ze jakaś alergia... podpytywałem kosmetolog, ale przez internet nie widać co to... choć dobrze strzelała, co okazało się dopiero pózniej. Zaczęłam stosować próbki kremu łagodzącego okolice oczu od Sylveco, powoli przychodziła ulga i zaczęło znikać. Dużo skóry się z tego łuszczyło, więc pomagałam sobie peelingiem enzymatycznym Pollena Eva. Jest świetny!


Moment kulminacyjny


Prawdziwe piekło rozpoczęło się za trzecim razem, gdy drugi raz jeszcze się dobrze nie skończył. Użyłam nieznanej próbki, której nazwy i opisu nie przetłumaczyłam w całości (dlatego też nie będę zwalać na niej całej winy i nie będę wspominać o marce, bo cieszy się bardzo dobrą opinią, co nie zwalnia jej z uzupełniania opisu produktu o język kraju, w którym jest dystrybuowana...). Nałożyłam na całą twarz zadowolona, że to koktajl witaminowy i rano obudzę się jak nowonarodzona. Niestety. Rano ledwo mogłam otworzyć oczy i to był jeden z gorszych dni w moim życiu. A wyglądałam już chyba najgorzej w całym swoim życiu. Zaraz po tym incydencie umieszczę drugi dzień po zrobieniu kresek... Choć oczy miałam wtedy spuchnięte przy linii rzęs, a teraz jakby bardziej całościowo. Zareagowały także policzki i czerwona, swędząca i łuszcząca się plama pojawiła się pod lewym okiem. Koszmar numer dwa. Krem plus olej, krem plus olej, krem plus olej... cały dzień i jeszcze grubiej na noc. Znikało tragicznie wolno, więc musiałam coś z tym zrobić.


Łagodzący krem pod oczy Sylveco na ratunek


Zdecydowałam się na krem od Sylveco. Ten sam, którego próbka bardzo mi pomogła i to jest strzał w dziesiątkę! Teraz mogę juz normalnie otwierać oczy, nie mam tam ściągniętej skóry, która tylko non stop schodzi i wyglada jak wężowa. Opuchlizna zniknęła i nawet sztucznie pogłębiona zmarszczka pod lewym okiem juz jest prawie taka, jak pod prawym. Jestem dobrej myśli i uważam, że przy utrzymaniu obecnej rutyny pielęgnacyjnej będę w stanie całkowicie ponownie doprowadzić ją do ładu.

łuszcząca się skora powiek, czerwone powieki

Dermatolog na problemy z cerą? Zapomnij


W krytycznym momencie myślałam o dermatologu. Byłam zrozpaczona, nawet mama kazała mi się zapisać... i co? Przepisałby mi maść? W kwestii swojej skóry twarzy niestety nie wierzę, że lekarz po pierwszym kontakcie ze mną zza biurka będzie wiedział lepiej. Już mi doradzał... laser. Na to, co wyprowadziłam pielęgnacją i kilkoma zabiegami z kwasem azelainowym. Tutaj przeczytacie o mojej feralnej wizycie u dermatologa, a tutaj o przebiegu kuracji kwasami w salonie kosmetologicznym.

nawilżanie i gojenie


Gdybyście mieli jakieś uwagi lub pytania - wszystkie bardzo chętnie przyjmuję i nie zostawiam bez odpowiedzi (chyba że akurat świruje mi blogger i nie pozwala na dodanie komentarza). Dbajcie o swoją skórę, to pierwsza wizytówka i lustro organizmu. Trzeba się o nią troszczyć nawet bardziej niż o włosy i to także od wewnątrz. Powodzenia!

PAMIĘTAJCIE, ŻE W MOIM PRZYPADKU OKAZAŁO SIĘ TO SKRAJNĄ SUCHOŚCIĄ, ALE NIE ZAWSZE MUSI TAK BYĆ. Wszelkie nagłe i niepokojące zmiany na skórze i twarzy należy konsultować ze specjalistą. Działanie na własną rękę może przynieść więcej szkody niż pożytku.

czwartek, 31 stycznia 2019

Domowy niezbędnik - najważniejsze produkty w moim domu

Domowy niezbędnik - najważniejsze produkty w moim domu
Kiedy myślę o domowym niezbędniku, od razu przychodzi mi na myśl papier toaletowy... Zupełnie nie wiem, dlaczego tak jest, ale to chyba jedyna rzecz, której nie za bardzo mamy czym zastąpić. Nie chciałabym tutaj pisać o sprawach takiej rangi, ale od czegoś przecież ten wpis muszę zacząć! Możecie nie czytać, jeśli życie bez papieru toaletowego uważacie za łatwe, ale jeśli chcecie przeczytać o rzeczach według mnie niezbędnych do prowadzenia czystego domu (i życia), to zapraszam!


Specjalistyczna chemia nie jest niezbędna

Nie kupuję zbyt wielu środków chemicznych do domu, bo nie bardzo lubię nimi sprzątać. Płyn do mycia podłogi zawsze kojarzy mi się z przyklejającymi się kapciami, a ten do szyb ze smugami... Istnieje ocet, soda i kuchenne sposoby na sprzątanie, ale totalnie eko w tej kwestii też niestety nie jestem, dlatego tych kilka środków, które wam tutaj dzisiaj pokażę, to właśnie mój domowy Niezbędnik. (I pomińmy już tę wstawkę o papierze)...

Najważniejszy środek w domu - płyn do mycia naczyń


Pierwszy produkt z chemii domowej, z którym się nie rozstaję, to płyn do mycia naczyń. Od wielu lat moja mama używała właśnie tego, a ja po przejściu na swoje i po wypróbowaniu wielu firm i formuł podczas samodzielnego zmywania, doszłam do wniosku, że miała rację. Nawet inne wersje i zapachy tej konkretnej firmy nie są aż tak dobre. Uwaga - mój hitowy płyn do naczyń to: Morning Fresh. Żółta butelka z zielonym korkiem - absolutnie łatwy do znalezienia w każdym dużym sklepie, nawet drogerii. Sam design opakowania nie jest zbyt ciekawy, więc postanowiłam temu zaradzić, przelewając go do czegoś ładniejszego. O pojemniczku mówiłam już w haulu z IKEA (jeśli macie ochotę go zobaczyć, to na samym końcu wpisu pojawi się odnośnik). Tutaj na temat składu nie będę się rozwodzić, bo w kwestii mycia naczyń sprawdza się bez zarzutu, a moim dłoniom też nie szkodzi, więc nie mam tej potrzeby. 

żółto zielona butelka, morning fresh, pojemniczek z pompką

Mimo że to płyn do mycia naczyń, to nie służy mi tylko do nich. Dolewam go do wody, w której moczę mopa, no i okna też najlepiej mi domywa. Jest to zdecydowanie wielofunkcyjny produkt.

Pewnie są takie osoby, które bez płynu do naczyń też potrafią się obejść, ja do nich nie należę, dlatego chciałam wam przedstawić mój ulubiony produkt z tej kategorii. Może jeszcze na niego nie trafiliście i nie wiecie, że coś może być tak dobre - wydajne, odtłuszczające i o przyjemnym zapachu

Drugim moim produktem też jest płyn. Tym razem taki, bez którego nawet ja mogłabym się obejść.  Czasem nawet go nie używam, jeśli chodzi o ręczniki, choć dylemat - piękny zapach czy przyjemna szorstkość - zawsze mi towarzyszy. Pewnie teraz już wiecie, jaki to środek - jest to płyn do płukania tkanin, taki wiecie, zapachowy z kategorii zmiękczających

Najlepszy płyn do płukania


Moim hitem od wielu lat, kiedy tylko sama wybierałam sobie płyn do płukania, jest niezmiennie Lenor Sensitive, biały podstawowy płyn z bobasem na etykiecie. Zapach jest bardzo delikatny, nieuciążliwy, a jednocześnie bardzo świeży. Uwielbiam wchodzić do mieszkania, w którym suszy się pranie wypłukane w płynie o właśnie takim zapachu. Przeżyłam już kilka wpadek związanych z niewłaściwym doborem aromatu płynu do płukania, w większości były to nietrafione wybory mojej mamy. Ona chyba nie ma swojego ulubionego zapachu, a płyny kupuje w markecie. Nie jest to nic złego, ja jak znajdę mój Lenor na promocji, to też biorę go w markecie, ale trzymam się tego konkretnego i nie lubię eksperymentować. Jak dziś pamiętam sytuację, chodziłam wtedy chyba jeszcze do gimnazjum, że mama zmieniła płyn. Zrobiła pranie, a ja rano zwinęłam coś z suszarki i poleciałam do szkoły. Pamiętam jak dziś, że cały WF czułam jakieś kwiatki. Zapach dosłownie nie dawał mi żyć. Wiecie co się okazało? Pachniały tak TYLKO moje skarpetki! A ja czułam kwiatki przez całą lekcję... No coś niesamowitego...

tenor sensitive, tenor scent inspired by nature, deep sea minerals

Ostatnio wbrew upodobaniom i niechęci do zmian, skusiłam się na promocji w Rossmannie na nowość. Przeczytałam opinie w aplikacji i postanowiłam zaryzykować. Całe opakowanie, ale też zapach jest bardzo podobny do mojego ulubionego - łagodny i świeży, ale ma w sobie jeszcze coś ciekawszego. To nowa seria i bardziej luksusowe wydanie, a aromat podobno inspirowany minerałami z morza - sama osobiście ciągle nie rozumiem, jak mogą pachnieć minerały. Do prania o takim zapachu w ogóle nie mam zastrzeżeń. Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie też fakt, że wystarczy już pół nakrętki, a woń jest intensywna! To znaczy że jest nawet bardziej wydajny od klasycznego sensitive. Zobaczymy, może pojawi się nowy ulubieniec...
Wiem, że isnieją też inne zastosowania płynu do płukania tkanin, podobno najlepiej sprawdza się na zmechaconych włosach lalek Barbie, ale ja używam akurat tego płynu tylko i wyłącznie zgodnie z zaleceniami producenta.

Facelle Aloe - nie tylko płyn do higieny intymnej 


Ostatni już płyn, o jakim chcę wam powiedzieć, ale również bardzo, bardzo wielozadaniowy, a w dodatku ulubiony od, mam wrażenie, wieków, jest mój płyn do higieny intymnej. O jego zastosowaniu do higieny intymnej tylko i wyłącznie mówi producent, ja natomiast używam go także jako - banalnie - żel do mycia ciała, mnie banalnie, ale z wielką premedytacją - żel do mycia twarzy i zmywania makijażu wraz z tonikiem w jednym, czasami szampon do włosów, a jeszcze kiedy indziej, jak mogłam i miałam warunki, płyn do kąpieli. Wszystkie te zastosowania kręcą się oczywiście tylko i wyłącznie wśród jednego tematu - pielęgnacji ciała i włosów. Nie widzę potrzeby stosowania go do sprzątania, poza tym jego moc myjąca nie jest zbyt duża i chyba głównie dzięki temu, jako produkt do ciała, jest niezastąpiony. 

biała butelka z zieloną nakrętką

Możecie sobie pomyśleć, że znalazł się tutaj przypadkowo, bo zasadzie nie jest to taki stricte domowy produkt niezbędny, ale jak nie mam go w domu, to panikuję i nie wiem, czym się umyć. Dodatkowo ostatnia innowacja po prostu mnie zachwyciła i teraz to już jest podwójny ideał. Producent zdecydował się zmniejszyć otwór dozujący i to jest po prostu hit! W końcu nie wylewa się go za dużo, będzie starczał na dłużej i ilość pobranego produktu będzie dużo mniej przypadkowa.

otwór w starej butelce jest znacznie większy niż w nowej
Prawy Facelle jest nowy, widać znaczną różnicę w wielkości otworków, mam nadzieję, że to nie wada fabryczna, a calowa zmiana wielkości na stałe - innowacja poprawiająca życie

Najlepszy sposób na mycie okien bez smug


Żeby miłym i przydatnym akcentem zakończyć ten wpis, sprzedam wam mój patent na mycie okien. Już wiecie, że robię to z płynem do mycia naczyń, ale nie wiecie jak dokładnie się za to zabieram. Według mnie najlepszy sposób na umycie okna, to najpierw staranne domycie wszystkich powierzchni gąbką lub ściereczką namoczoną w wodzie z płynem do mycia naczyń, a później przetarcie samą wodą i ściereczką do czysta, żeby już nie pojawiała się piana. Na samym końcu nabieramy trochę więcej wody na ściereczkę i ściągamy to wszystko ściągaczką

płyn facelle, lenor do płukania, pojemniczek z płynem do naczyń, ściągaczka

Nie wymaga to od nas żadnego polerowania, używania aerozoli, które i tak lądują wszędzie indziej niż na szybie, ogranicza do minimum powstawanie smug, a ręcznika papierowego potrzebujemy tylko do przetarcia okolic przy ramie. Ja jestem w tym sposobie zakochana i nie zamierzam zamieniać go na inny, a już totalnie nie wyobrażam sobie powrotu do płynu do mycia okien. Nawet lustra w domu myję w ten sposób. Ściągaczka jest moim niesamowitym pomocnikiem, jeśli chodzi o mycie okien, luster, czy kabiny prysznicowej i kafelek w łazience. Czy wiecie o ile dłużej łazienka sprawia wrażenie czystej, jeżeli po każdym prysznicu lub kąpieli, wytrzemy po sobie wodę? Dla mnie to było nie do pomyślenia, zwłaszcza gdy we Wrocławiu jest bardzo twarda i zakamieniona woda. Dzięki używaniu ściągaczki, zmywanie kamienia w łazience ogranicza się tylko do delikatnego przetarcia wszystkiego, zamiast zapamiętałego szorowania. Przeszłam przez kilka typów ściągaczek - plastikowe, gumowe, łączone, z metalowym uchwytem gumy lub nawet myjkę do okien Karchera! Ale najlepsza ściągaczka do okien to ta za 2 zł z IKEA. Naprawdę. Znajdziecie i ją i pojemniczek w moim haulu z IKEA we vlogu poświątecznym o mieszkaniu. Poniżej :)



Dziękuję, że przebrnęliście przez wpis. Podzielcie się produktami, bez których panikujecie i dajcie znać, czy znacie moje hity :)


czwartek, 17 stycznia 2019

Miksohenna bez kitu - przygotowanie oraz efekty

Miksohenna bez kitu - przygotowanie oraz efekty
Już dawno zapowiadałam swoje wielkie hennowanie i tzw. come back, ale czas na niego nadszedł dopiero wczoraj. Nie będę ukrywać, że jak dowiedziałam się od Justyny, że chce mi wysłać Miksohennę, to postanowiłam na nią poczekać, a przy okazji dać jej rzetelną recenzję i pokazać efekty na naturalkach. Mieszankę zrobiłam w zasadzie standardowo jak na mnie, bo użyłam gluta, herbatki owocowej (SUPEROWOCE - sam susz) z hibiskusem (łyżka), a jedynym nowym dodatkiem był wywar z czarnej malwy, którą Justyna przy okazji też mi wysłała. Koniecznie obczajcie post Justyny o miksohennie TUTAJ. A po przeczytaniu posta zostańcie na PS, bo tam kilka słów od niej i rady, jak by to zrobić może i lepiej.


Jak przygotować hennę


Rutyna przygotowywania zawsze wygląda tak samo, czyli gotujemy gluta, parzymy ziołowe dodatki  i mieszamy wszystko z proszkiem.  Tym razem trochę się ociągałam i hennowy proszek połączyłam z dodatkami, jak glut był już prawie zimny, ale chwilę później wszystko włożyłam do piekarnika na prawie 50° i leżało sobie to tam trochę ponad 2 h. Mówią, że karma wraca, więc nie musiałam się męczyć sama, tylko nakładała mi ją tym razem Wioletta (zobaczycie ją w filmie :D). Najpierw poszły odrosty, a później długość zawijałyśmy w ślimaczki. Jakimś cudem to zniosłam i włosy zawinięte w 2 czepki foliowe pod czapką i starą poszewką na poduszkę trzymałam praktycznie 6 h (no może 5 i pół). 


Zmywanie henny


Zmywanie okazało się trochę bardziej hardkorowe niż zwykle, bo po przeprowadzce nie mam już wanny. Wszystko się chlapie dookoła na podłogę, a w przypadku ziół jest to naprawdę niepożądane. Wymyślam sobie, że włosy najpierw wypłuczę w wiadrze do mopa. Bardzo dużo błotka udało mi się spłukać w ten sposób, a potem tylko wyniosłam wiadro spod prysznica i już umyłam głowę normalnie pod bieżącą wodą ze słuchawki (oczywiście mam na myśli spłukanie ziół samą wodą!). Bardzo na plus oceniam wypłukiwanie się tych ziół - miksohenna jako jedyna z bardzo nielicznych już przy pierwszym razie potrafi się wypłukać do CZYSTEJ(!) wody. 


To jaka jest ta opinia


Z konsystencji nakładania i spłukiwania jestem naprawdę bardzo zadowolona. Dodatkowo ta henna ma dużo mniej intensywny zapach niż reszta dotychczas przeze mnie stosowanych. Choć nie  zaprzeczam, że mogę to zawdzięczać braku dodania kozieradki (ale nie było też tak wielu razy z kozieradką, jak mogłoby się wydawać), po prostu samo zioło jest o wiele mniej intensywne i nawet na świeżo na sucho nie było czuć nic. Przy myciu oczywiście jest inaczej, ale to normalne. Kolor moich mysich odrostów jest jeszcze marzeniem o czerwieni, ale każdy następny raz będzie już bliżej ideału. Zresztą widzicie zdjęcia - jak myślicie, to już jest czerwony? Jeśli chcecie zobaczyć cały proces mieszania i jak wyglądałam w błotnych ślimaczkach z przodu, to zobaczcie film, na końcu też trzepię moimi powstałymi z martwych falami :D
Umyłam je już pierwszy raz - Vatiką z czarnuszką. Puściły trochę koloru w wodę, ale to i tak niewiele. Zapach nie przyprawia mnie o mdłości, jak to było kilka poprzednich razów, gdzie nawet na sucho nie mogłam zasnąć. WIELKI PLUS!


Słyszałam, że ta henna to siekiera i łapie jak mało która, ale w zasadzie nie spodziewałam się, że ten kolor za pierwszym razem będzie taki ładny! Nawet na odrostach! Co prawda liczyłam na dużo bardziej czerwoną wersję, ale ta, jak na pierwszą warstwę i pierwsze hennowanie, po praktycznie 7 miesiącach, to jest naprawdę ekstra. Tu filmik:



PS Justyna radzi:
- zmiksować trochę malwy - poodrywać płatki, rozciapać z wodą, dodać jako praktycznie glut do proszku
- wtedy już nie dawać normalnego gluta z siemienia, bo ta henna z malwą się zażelują same z siebie
- czerwień z henny trzeba nabudować, bardzo rzadko wychodzi za pierwszym razem (stąd moje bardziej miedziane odrosty, a piękna głęboka czerwień dołu), wymaga cierpliwości i sporej ilości warstw, wszystko idzie według kolejki: rudy/miedziany, czasem po drodze brąz i dopiero czerwień, ale nie Arielka, tylko wino, burgund, nawet lekko fioletowawa i bardziej zimna - stąd najbardziej popularny dodatek w postaci amli (choć to dopowiedziałam sobie sama i wcale nie musi to być amla, jak widać - zajrzyjcie do Justyny na wpis o kontroli koloru :))

Polecany post

Szampon - jaki wybrać i jak go dobrać

Kompendium o skórze głowy Skoro wiele z Was nie stosuje metody CG (i ja w pełni rozumiem wskazania, które to wymuszają), a wszelkie pro...