Wszystko zaczęło się od henny, budowania koloru, zachwytu nad blaskiem, kondycją włosów, znowu kolorem... Gdy osiągnęłam mój wymarzony rudy, trafiłam na glutek lniany i zaczęła się moja falowana przygoda. Ale było radości, jak włosy zaczynały mi się nawet trochę podkręcać po fazie na ombre... Rozjaśnianie jednak dało w kość moim końcówkom, mimo że pielęgnowałam je jak resztę, to było to za mało, bo porowatość i struktura się zmieniły. Potem nakładałam tylko na końce hennę w nadziei, że je zalepi, ale włosy były tak osłabione, że nie zadziałało aż tak dobrze, żeby przywrócić im pierwotną kondycję. Plątały się i mimo, że dużo ładniej falowały i nawet uświadczyłam rulona kilkukrotnie, to jednak przy myciu dawały w kość. W styczniu ścięłam 18 cm, TU możecie zobaczyć tamto cięcie i było o niebo lepiej. Niestety moje ombre sięgało o wiele wyżej, bardzo ładnie przechodziło się z ciemniejszymi włosami, ale kilka tygodni po cięciu znowu zbierało żniwa frustracji przy rozczesywaniu.
Myślę, że pamiętacie każdy z tych etapów, każdy był dla mnie budujący, bardzo wiele nauczyłam się o swoich włosach, o pielęgnacji, jej metodach, stylizacji, składach i produktach. Ale przyszedł kryzys. Włosy zaczęły mi wypadać, sporo się przerzedziły, psychicznie czułam się z nimi źle, z mycia na mycie coraz gorzej. Wyjechałam na dość długo i przyszedł czas na odpoczynek od włosów. Myłam je tylko i czesałam, nawet nie zawsze. Były mega lśniące, ale płaskie, skręt całkiem przestał się utrzymywać, a końcówki robiły się suche i sianowate. Od henny też zrobiłam sobie przerwę. Zmagania wewnętrzne i wywód na temat decyzji zawarłam już w poście Chwyć życie za włosy, jeśli potrzebujecie poznać więcej moich wewnętrznych powodów, to zachęcam do przeczytania. Tam też ostatnie oficjalne (jakkolwiek to nie brzmi) zdjęcia moich długich włosów.
Pomysł na obcięcie włosów pojawiał się już w Stanach. Przemykał przez myśl i znikał, ale jednak wgryzał się w moją psychikę. Początkowo prawie z płaczem z grzebieniem nad wanną mówiłam sobie, ze zetnę je na chłopaka, żeby mi w końcu dały spokój, bo nie mogłam sobie poradzić z ich czesaniem.
Definitywna decyzja zapadła już po powrocie, ale do końca nie wiedziałam, jaki będzie efekt końcowy. Spodziewałam się czegoś do ramion, włosy bardzo chciałam obciąć tak, żeby można je było do czegoś wykorzystać. Widzicie tutaj, że przygotowano mi warkocze na równej wysokości i tak obcięto. Wydaje się to dużo, ale specjalnie te obcięte włosy zważyłam i wiecie co? To nawet niecałe 50 gram... Mam nadzieję, że uda mi się zrobić z nich taśmę, którą będę mogła wykorzystać do zagęszczenia tych, które zostały. Poza tym są ładne, widać na nich ombre...
W pelerynce wyglądałam jeszcze śmiesznie, ale już wiedziałam, że nie będzie źle. Dość dobrze współgrają z moją dużą twarzą.
Zdecydowałam się na cięcie na prosto, bo bardzo długo to już za mną chodziło. Straciłam skręt, objętość i chęć posiadania długich włosów, więc uznałam, że to będzie najlepsza decyzja.
Wysuszone na szczotkę prezentują się właśnie tak. Jest to bardzo klasyczna fryzura, czuję się w niej dobrze, a nawet mogę spiąć kucyka czy koka, czego w sumie nawet nie oczekiwałam.
Dopiero dwa mycia za mną, włosy jako tako się zaginają, nie jest ani lepiej ze skrętem, ani gorzej, jakoś. Ale dzięki ploppingowi do góry nogami jestem w stanie mega podbić sobie objętość, bo te krótkie włosy z tyłu podbijają te na wierzchu. Jestem zadowolona. I nie płakałam :D Na stronę i na insta wrzucę Wam filmik z obcinania, moja mina po odłożeniu warkoczy na stół - bezcenna. To był największy szok i moment, kiedy już dotarło do mnie, że jest za późno. Ciach i już!
Cięcie zostało oczywiście wykonane w salonie Luna w Ząbkowicach Śląskich, każde moje cięcie od pewnego czasu wykonuję tam i za każdym razem wychodzę zadowolona, bo moje sugestie są wysłuchiwane i wcielane w życie, za każdym razem jest rozmowa i pełna konsultacja. Jeśli chcecie namiary, to wejdźcie TU. Przekieruje Was do nich na stronę na fb.
A, no i moje odrosty! Tak, na razie zamierzam z nimi chodzić. Dopóki nie osiwieję, mam plan na naturalki, później na pewno wrócę do henny, bo henna to życie dla włosów, a nie śmierć od chemii i niszczycielskiego jej działania na strukturę. Także nie mówię nie, trochę też obawiam się już mówić hop, bo nie mam 100 procent pewności, że nagle nie zrobię odrostu... Kobieta zmienną jest i czasem tych zmian potrzeba bardziej niż czegokolwiek, żeby znowu ruszyć do przodu z nową motywacją! Wszystkim Wam życzę nieustającej energii do działania i szczęścia z bycia tym, kim jesteście <3