środa, 31 października 2018

Kobieta zmienną jest - moje drastyczne cięcie

Kobieta zmienną jest - moje drastyczne cięcie
Wszystko zaczęło się od henny, budowania koloru, zachwytu nad blaskiem, kondycją włosów, znowu kolorem... Gdy osiągnęłam mój wymarzony rudy, trafiłam na glutek lniany i zaczęła się moja falowana przygoda. Ale było radości, jak włosy zaczynały mi się nawet trochę podkręcać po fazie na ombre... Rozjaśnianie jednak dało w kość moim końcówkom, mimo że pielęgnowałam je jak resztę, to było to za mało, bo porowatość i struktura się zmieniły. Potem nakładałam tylko na końce hennę w nadziei, że je zalepi, ale włosy były tak osłabione, że nie zadziałało aż tak dobrze, żeby przywrócić im pierwotną kondycję. Plątały się i mimo, że dużo ładniej falowały i nawet uświadczyłam rulona kilkukrotnie, to jednak przy myciu dawały w kość. W styczniu ścięłam 18 cm, TU możecie zobaczyć tamto cięcie i było o niebo lepiej. Niestety moje ombre sięgało o wiele wyżej, bardzo ładnie przechodziło się z ciemniejszymi włosami, ale kilka tygodni po cięciu znowu zbierało żniwa frustracji przy rozczesywaniu. 


Myślę, że pamiętacie każdy z tych etapów, każdy był dla mnie budujący, bardzo wiele nauczyłam się o swoich włosach, o pielęgnacji, jej metodach, stylizacji, składach i produktach. Ale przyszedł kryzys. Włosy zaczęły mi wypadać, sporo się przerzedziły, psychicznie czułam się z nimi źle, z mycia na mycie coraz gorzej. Wyjechałam na dość długo i przyszedł czas na odpoczynek od włosów. Myłam je tylko i czesałam, nawet nie zawsze. Były mega lśniące, ale płaskie, skręt całkiem przestał się utrzymywać, a końcówki robiły się suche i sianowate. Od henny też zrobiłam sobie przerwę. Zmagania wewnętrzne i wywód na temat decyzji zawarłam już w poście Chwyć życie za włosy, jeśli potrzebujecie poznać więcej moich wewnętrznych powodów, to zachęcam do przeczytania. Tam też ostatnie oficjalne (jakkolwiek to nie brzmi) zdjęcia moich długich włosów.
Pomysł na obcięcie włosów pojawiał się już w Stanach. Przemykał przez myśl i znikał, ale jednak wgryzał się w moją psychikę. Początkowo prawie z płaczem z grzebieniem nad wanną mówiłam sobie, ze zetnę je na chłopaka, żeby mi w końcu dały spokój, bo nie mogłam sobie poradzić z ich czesaniem.
Definitywna decyzja zapadła już po powrocie, ale do końca nie wiedziałam, jaki będzie efekt końcowy. Spodziewałam się czegoś do ramion, włosy bardzo chciałam obciąć tak, żeby można je było do czegoś wykorzystać. Widzicie tutaj, że przygotowano mi warkocze na równej wysokości i tak obcięto. Wydaje się to dużo, ale specjalnie te obcięte włosy zważyłam i wiecie co? To nawet niecałe 50 gram... Mam nadzieję, że uda mi się zrobić z nich taśmę, którą będę mogła wykorzystać do zagęszczenia tych, które zostały. Poza tym są ładne, widać na nich ombre...


W pelerynce wyglądałam jeszcze śmiesznie, ale już wiedziałam, że nie będzie źle. Dość dobrze współgrają z moją dużą twarzą. 


Zdecydowałam się na cięcie na prosto, bo bardzo długo to już za mną chodziło. Straciłam skręt, objętość i chęć posiadania długich włosów, więc uznałam, że to będzie najlepsza decyzja. 


Wysuszone na szczotkę prezentują się właśnie tak. Jest to bardzo klasyczna fryzura, czuję się w niej dobrze, a nawet mogę spiąć kucyka czy koka, czego w sumie nawet nie oczekiwałam. 
Dopiero dwa mycia za mną, włosy jako tako się zaginają, nie jest ani lepiej ze skrętem, ani gorzej, jakoś. Ale dzięki ploppingowi do góry nogami jestem w stanie mega podbić sobie objętość, bo te krótkie włosy z tyłu podbijają te na wierzchu. Jestem zadowolona. I nie płakałam :D Na stronę i na insta wrzucę Wam filmik z obcinania, moja mina po odłożeniu warkoczy na stół - bezcenna. To był największy szok i moment, kiedy już dotarło do mnie, że jest za późno. Ciach i już! 


Cięcie zostało oczywiście wykonane w salonie Luna w Ząbkowicach Śląskich, każde moje cięcie od pewnego czasu wykonuję tam i za każdym razem wychodzę zadowolona, bo moje sugestie są wysłuchiwane i wcielane w życie, za każdym razem jest rozmowa i pełna konsultacja. Jeśli chcecie namiary, to wejdźcie TU. Przekieruje Was do nich na stronę na fb.

A, no i moje odrosty! Tak, na razie zamierzam z nimi chodzić. Dopóki nie osiwieję, mam plan na naturalki, później na pewno wrócę do henny, bo henna to życie dla włosów, a nie śmierć od chemii i niszczycielskiego jej działania na strukturę. Także nie mówię nie, trochę też obawiam się już mówić hop, bo nie mam 100 procent pewności, że nagle nie zrobię odrostu... Kobieta zmienną jest i czasem tych zmian potrzeba bardziej niż czegokolwiek, żeby znowu ruszyć do przodu z nową motywacją! Wszystkim Wam życzę nieustającej energii do działania i szczęścia z bycia tym, kim jesteście <3

niedziela, 28 października 2018

Zawsze jest powód, czyli dlaczego włosy wypadają

Zawsze jest powód, czyli dlaczego włosy wypadają
Znowu jesień i, jak liście spadają z drzew, nam zaczynają wypadać włosy… Jeśli rozwiązania szukacie u mnie, to na pewno widzieliście już wpis z zeszłego roku - dostępny pod TYM linkiem. W tym roku nie będę pisać bezpośrednio o tym, co robić, żeby temu zapobiec, ale o tym czym wypadanie najczęściej jest spowodowane. Oczywiście nie odkryję tu przed Wami jakiś niesamowitych, kosmicznych powodów ani tajemnych środków zaradczych, bo wszystkie przyczyny leżą w naszym organizmie. Praktycznie wszystkie czynniki ostatnio pośrednio zostały już wspomniane, ale chcę te dane usystematyzować. Przy okazji może łatwiej będzie Wam też zapamiętać, że dbanie o siebie jest najważniejsze.



Najtrudniejszą przyczyną do samodzielnej walki jest łysienie. Uwarunkowany genetycznie zanik mieszków włosowych, powodujący początkowo tylko wypadanie, a przechodzący w widoczne przerzedzenia i trwale widoczną gołą skórę spomiędzy włosów nie jest wyrokiem. Dodatkowo jest bardzo szkodliwy dla psychiki. Często kobiety nie radzą sobie z tym problemem, kumulują w sobie dodatkowy stres, poczucie bezsilności… A proces łysienia jest jak najbardziej do zahamowania, a nawet do częściowego cofnięcia pod odpowiednią opieką specjalisty. Pamiętajcie - gdy ktoś w rodzinie wyłysiał, a wam zaczynają lecieć włosy, a zależy wam na nich - nie zwlekajcie. Odpowiednio wyedukowany trycholog boryka się z takimi problemami na co dzień w swojej pracy i na pewno może pochwalić się skutecznymi terapiami na pacjentach z podobnym problemem.

Wspomniany wyżej stres, depresja oraz inne choroby skórne i wewnętrzne, ale również stosowane leki czy terapie farmakologiczne bardzo często mają wpływ na wypadanie włosów. Choroby skóry głowy jak łojotokowe zapalenie skóry, łuszczyca, atopowe zapalenie skóry - wszystkie przeważnie występują w parze z wypadaniem. Można je skutecznie leczyć i obserwować poprawę, jednak zawsze istnieje ryzyko na nawrót choroby. Nie ma w tym wypadku czasu na wytchnienie w walce - odpowiednio dobrana do środków leczniczych pielęgnacja to częsty klucz do sukcesu. Grzybice i alergie to dodatkowe niesprzyjające czynniki zwiększające wypadanie. Nawet jednorazowa wysoka gorączka może je spowodować! 
Przeczytajcie kompendium o skórze głowy, żeby dowiedzieć się więcej.

Hormony to nasz największy wróg. Rozregulowane działanie gospodarki hormonalnej wpływa niestety na cały organizm, nie tylko włosy. Najczęściej przez hormony włosy wypadają nam po porodzie, gdy spada estrogen lub gdy mamy problemy z tarczycą. W obu przypadkach przywrócenie równowagi i stabilizacja normuje wypadanie, trwa to trochę, ale włosy utracone z takich przyczyn same odrastają. Zmiany hormonalne także są często częściowo powiązane genetycznie - osoby ze skłonnościami i przypadkami w rodzinie muszą bardziej uważać i trzymać rękę na pulsie. Tutaj uwaga - nawet środki antykoncepcyjne w niektórych przypadkach są w stanie pogorszyć sytuację.

To co jemy i jak odżywiony jest nasz organizm to pierwsza i podstawowa sprawa, na którą powinniśmy zwracać uwagę. Wszystkie składniki odżywcze dostarczane wraz z pożywieniem są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania wszystkich komórek. Niestety każde braki lub zachwianie równowagi odbija się najpierw na zewnątrz - skóra, włosy i paznokcie są niejako zwierciadłem stanu organizmu. Odpowiednie nawodnienie i dieta bogata w owoce, warzywa, kiszonki oraz pestki jest pewną gwarancją zapewnienia organizmowi niezbędnych składników. Pamiętajcie też o witaminie D, zwłaszcza w okresie jesienno-zimowym.

Ostatnim czynnikiem mogącym wpłynąć na utratę włosów jest niewłaściwa ich pielęgnacja, ale ale! Przecież już wiemy, z TEGO wpisu, że wszystko, co dzieje się ze skórą głowy, ma wpływ na włosy. Także zacznijcie od skóry - nie nakładajcie na nią silikonów, róbcie peelingi, masujcie, a wszystko będzie ok. Oprócz tego mechaniczne i fizyczne uszkodzenia włosów poprzez ich rwanie i ciągnięcie także mogą się przyczyniać. Nie używajcie gumek z metalowymi elementami, nie zacieśniajcie kucyka, włosy rozczesujcie od dołu, stopniowo przesuwając się wyżej lub na mokro na odżywce - no i nie czochrajcie ich podczas mycia - dla przypomnienia :). Wysoka temperatura stylizacji i farbowanie chemiczne także zalicza się do czynników ryzyka, ale wszystko stosowane z umiarem i odpowiednimi środkami zabezpieczającymi jest dla nas. Nie dajmy się zwariować.

Trzymajcie się ciepło, pamiętajcie o czapce i do następnego!

sobota, 13 października 2018

Chwyć życie za włosy!

Chwyć życie za włosy!

Czyli oddziaływanie fryzury na psychikę i na odwrót na podstawie filmu i doświadczeń


Wróciłam do żywych i zarazem do Was, a teraz coś nowego - recenzja filmu! I nie będzie to zwyczajna ocena gry aktorskiej, scenariusza czy fabuły. To będzie moja indywidualna życiowa rozprawa o tym, jak włosy potrafią wpłynąć na nasze życie.


To, że nie mam włosów supełkowych ani nawet kręconych nie znaczy, że moje własne nie mogą wpływać na jakość życia i samopoczucie. Z mojej włosowej historii wiecie, że przez znaczną większość życia miałam długaśne fale. Czy z warkoczyków, czy po prostu nierozczesywane... te z dzieciństwa były dość szczęśliwe - czesane przez mamę lub inne osoby trzecie. Im dalej w las, tym jednak były krótsze. Sama nie do końca chciałam sobie z nimi radzić, zaczynając od mody na ścinanie i cieniowanie, powoli zawsze się ich pozbywałam aż do końca gimnazjum.
Jako dziecko wielokrotnie prosiłam mamę o kręcenie wałków, potem dostałam lokówkę... cóż, na punkcie loków zawsze miałam fioła. Sytuacja jest oczywiście całkowicie odwrotna do tej z filmu i na dużo mniejszą skalę, ale jednak odrobinę mam prawo się z nim utożsamiać... a w końcu dochodzimy do momentu przełomu - nikt mi włosów nie zniszczył, to ja sama przesadą w drugą stronę obrzydziłam sobie własne włosy do granic.
Mycie, czesanie, układanie, hennowanie... wszystko zaczęło być udręką, ciężarem, stresem i w końcu koszmarem.


Ile razy już płakałam u fryzjera, bo nie potrafił mnie uczesać... ile razy liczyłam na loki czy fale po pieczołowicie wykonanym podpinaniu czy ploppingu, a wychodziły posklejane strąki... W momencie gdy przestało mi się chcieć, tylko myłam i rozczesywałam przez pół godziny resztę splątanego ombre. Czy warto się męczyć? O zdrowe włosy warto, ale czy na pewno warto walczyć o długie i niesprawiające radości bezkształcie? Zapuszczam naturalny kolor, jak długo jeszcze...? Nie wiem. Kocham swój wiśniowy rudy, uwielbiam się w tym kolorze, ale zmęczyłam się nieprzewidywalnością henny. Nie znoszę się w koku, ale jeszcze bardziej wkurza mnie non stop odplątywanie i wyciąganie włosów spod szelek od torebki czy spod kurtki. Męczy mnie presja pięknych włosów. Frustracja, bo nie są idealne i takie, na jakie liczyłam.
Widziałyście już film? Mam nadzieję, że już wiecie, że żaden facet ani presja matki nie ma prawa decydować czy wpływać na Waszą fryzurę. Oczywiście popieram dialog i racjonalne wyperswadowywanie zielonego irokeza, ale długość i kształt Waszych włosów to tylko i wyłącznie Wasz wybór.
Przesłanie naturalności towarzyszy mi od samego początku, ale co z hipokryzją i ciągłym kręceniem? No właśnie. Niby „wspieramy naturalny skręt”... guzik prawda! Co to za naturalny skręt, który staram się uzyskać przez całą noc, a on pokazuje mi w ciągu piętnastu pierwszych minut poranka, jak bardzo ma mnie gdzieś. O nie! Nie dam się. A fale 2a na tak długich włosach wyglądają po prostu płasko.


Decyzja już padła - ścinam włosy mniej więcej do ramion. Nie na równo, ale też z minimalnym cieniowaniem. Nie oddaję włosów na żadną fundację. Są hennowane i moje. Może ja będę kiedyś potrzebować peruki? A może na razie potrzebuję w szufladzie dowodów na kobiecość, pewność siebie i osiągniecie celu.
Dziewczyny są dla mnie zawsze bardzo miłe - czytam nawet o najpiękniejszych wrocławskich włosach i ideale niejednej, ale niestety - to nie jest mój ideał. Nie mogę napisać, że nigdy nie byłam z nich zadowolona, bo byłam. Wtedy, kiedy były na dole rozjaśnione i kręciły się piękne, ale doprowadzały mnie do szału przy pielęgnacji, bo ciągle były suche, robiły się sianowate i plączące. Czy to znaczy, że nie można mieć wszystkiego? Tego jeszcze nie wiem, ale na pewno ta  sytuacja pozwoliła mi zrozumieć wiele innych zdesperowanych kobiet. Głównie tych kręconych. Włosy, które się nam nie podobają, nie są drobnostką. Nie zawsze mogą być zawinięte w koka czy schowane pod czapkę. Przecież to nie o to chodzi. Wszyscy mówią i chyba sami starają się uwierzyć w to, że to włosy są dla nas, a nie my dla nich, ale włosomaniaczki na pewno rozumieją, że nie zawsze tak jest, zwłaszcza, jeśli włosy stają się jakąś chorą ambicją, a już w ogóle jeśli jest to ambicja kogoś innego...


Film jest o kobietach dla kobiet, pokazuje jak włosy mogą wpływać na nasze życie i jak ważne jest czuć się dobrze w swojej skórze. Nie jest to jakieś wybitne dzieło sztuki, ale historia, która powinna zainspirować. Co zrobicie z włosami to Wasza decyzja, ważne, żeby była dobra i satysfakcjonująca.

czwartek, 11 października 2018

Kanion szczelinowy kameralnie - Antelope Canyon X

Kanion szczelinowy kameralnie - Antelope Canyon X

Marzyliście o wycieczce do Stanów, żeby zobaczyć te puszczane w telewizji pomarańczowo-czerwone skały? O kanionie, który zapadnie Wam w pamięć na zawsze i będzie wyglądał jak ze zdjęcia za 9 milionów dolarów? O pięknych szczelinach, pofalowanych ścianach, brzoskwiniowym sklepieniu nad głową? Moje marzenie się spełniło! Arizona i Utah to stany, w których znajdziecie zdecydowanie najwięcej czerwonych i pomarańczowych skał, tworzących przedziwne i zarazem przecudne formy. Odwiedziłam wiele parków narodowych bogatych w te dziwadła, ale jedno zdecydowanie wyszło na prowadzenie.


O kanionie Antylopy na pewno już słyszeliście, ale nie wiem, czy wiecie, że nie jest to jedyny taki kanion. Samych skał i szczelin jest w tylko rejonie Page i Lake Powell aż 67 (według informacji naszego przewodnika, tak, dokładnie zapamiętuję liczby) i praktycznie wszystkie są na terenach Indian, co wiąże się z dodatkowymi opłatami za wejście do nich. Sama Antylopa już podczas pobytu w Breck była często poruszanym tematem, bo każdy coś o niej słyszał. Niestety było to głównie o drogich biletach, tłumach ludzi (zwłaszcza Azjatów, którzy naprawdę są szalonymi podróżnikami, czego doświadczyliśmy pod znakiem Grand Canyon National Park… makabryczne doświadczenie. Starsi ludzie, a zachowywali się jak w przedszkolu, ale o tym będzie przy okazji Grand Kanionu), niemożności spokojnego zrobienia zdjęcia i takich tam samych niedogodnościach. Już w Breck usłyszałam też o pierwszej alternatywie dla Antylopy, która, póki co, jest darmowa - Kanionie Zebra. Same krzywizny ścian są podobne, jednak zebra ma charakterystyczne paski (jak sama nazwa wskazuje) na powierzchni skał. 



Później były poszukiwania w necie i…! Eureka! Trafiłam na świetnego podróżniczego bloga właśnie o tematyce amerykańskiej. SzlakiUSA - bo to właśnie jego nazwa - podpowiadały już co zobaczyć zamiast klasycznej górnej lub dolnej Antylopy i to w bardzo podobnej lokalizacji. O Zebrze też tam poczytałam. Podrzucam Wam zatem ich wpis o kanionach, jeśli kiedyś mógłby Wam się przydać i wracam do swojego dylematu. Opisy i ceny rozważaliśmy łącznie ze 3 dni. Czytałam opisy, dyskutowaliśmy, oglądaliśmy zdjęcia… W końcu wygrała cena i zachęta od podróżników - Antelope Canyon X. Dalsza część tej normalnej Antylopy. Zarezerwowałam wycieczkę na rekomendowanej stronie i od razu zapłaciłam kartą - rada dla Was - na miejscu przyjmują tylko gotówkę. Wycieczka zaplanowana na następny dzień.
Wstaliśmy dość wcześnie rano, bo podróżując z Kalifornii do Arizony, nigdy nie możecie się spodziewać, kiedy następuje zmiana czasu. Po całym zamieszaniu z godziną do tyłu i do przodu oraz z obawą o niewydrukowanie praw i obowiązków uczestników wycieczki, ruszyliśmy z naszego kempingu do siedziby „biura podróży”. Zgodnie z moimi przewidywaniami dotarliśmy tam godzinę za wcześnie, co wcale nas nie zmartwiło. Wykorzystaliśmy ją na zakupy na stacji benzynowej oddalonej o ok. 15 min.



Wycieczka rozpoczyna się od zebrania i oddania podpisanych zgód, które bez problemu dostajemy na miejscu. Później jesteśmy przeliczani i pakowani do Vanów, zwykle po 14 osób w sporym upale.



Po dotarciu na miejsce przewodnik przelicza grupę - w naszej były 22 osoby, więc podzielili nas na pół i był to mega krok w stronę komfortu. Do kanionów schodzi się kawałeczek po piasku, około 50 m w dół. Polecane są pełne buty, mnie w traperach było super wygodnie. Uprzedzając pytania - na górę można wchodzić po metalowych kratach ustawionych wzdłuż ścieżki - mega ułatwia to wchodzenie w upale. Wodę rozdają na miejscu za darmo. 






Do kanionu wchodzą dwa rodzaje wycieczek - fotograficzne za 80$ od osoby i turystyczne za 40. Do celów komercyjnych z tańszej wycieczki nie możemy jednak wykorzystać naszych zdjęć - wszystko podpisujemy przed wycieczką. Wszyscy mają swoje miejsce dzięki mało licznym grupom i nikt nie jest poganiany. Zdążycie napstrykać tysiąc fotek, serio. Do kanionu nie można brać toreb, a na wycieczce turystycznej także statywu. 




Kaniony są dość wąskie, ale bez przesady. Tak, oglądamy na wycieczce dwa kaniony. 23 września o 10:30 (czas MST) było tam dość rześko i sporo cienia. Rozczarowano nas tuż przed wejściem, bo okazało się, że słynne snopy światła pojawiają się najczęściej w czerwcu i lipcu, ale za to w kanionach jest około 40 stopni i istnieje zagrożenie błyskawiczną powodzią. My mieliśmy nawet trochę chmurek podczas drogi do kanionu, wyjście z niego pod górę tuż przed południem już dało nam trochę popalić, bo było dość gorąco i słońce tutaj jest naprawdę mocne.





Zdjęć zrobiłam sporo, pokażę Wam obrazy prosto z aparatu i takie trochę poprawione, jeśli mi się to jakoś uda. 
Do kanionów jeszcze pewnie wrócę, jest tam mnóstwo niesamowitych miejsc… Sam blog szlakiusa zachęcił mnie do obejrzenia The Wave i Cathedral Canyon. Zobaczymy, co życie przyniesie :)




Jak Wam się podoba?
P.S. Wszystkie zdjęcia są moją własnością i nie pozwalam na kopiowanie ich i/lub wykorzystywanie bez mojej zgody i wiedzy. Wszelkie udostępnianie z podaniem pełnego linku do tego postu mile widziane, a najlepiej dajcie znać na insta :)

Polecany post

Szampon - jaki wybrać i jak go dobrać

Kompendium o skórze głowy Skoro wiele z Was nie stosuje metody CG (i ja w pełni rozumiem wskazania, które to wymuszają), a wszelkie pro...