sobota, 13 października 2018

Chwyć życie za włosy!

Czyli oddziaływanie fryzury na psychikę i na odwrót na podstawie filmu i doświadczeń


Wróciłam do żywych i zarazem do Was, a teraz coś nowego - recenzja filmu! I nie będzie to zwyczajna ocena gry aktorskiej, scenariusza czy fabuły. To będzie moja indywidualna życiowa rozprawa o tym, jak włosy potrafią wpłynąć na nasze życie.


To, że nie mam włosów supełkowych ani nawet kręconych nie znaczy, że moje własne nie mogą wpływać na jakość życia i samopoczucie. Z mojej włosowej historii wiecie, że przez znaczną większość życia miałam długaśne fale. Czy z warkoczyków, czy po prostu nierozczesywane... te z dzieciństwa były dość szczęśliwe - czesane przez mamę lub inne osoby trzecie. Im dalej w las, tym jednak były krótsze. Sama nie do końca chciałam sobie z nimi radzić, zaczynając od mody na ścinanie i cieniowanie, powoli zawsze się ich pozbywałam aż do końca gimnazjum.
Jako dziecko wielokrotnie prosiłam mamę o kręcenie wałków, potem dostałam lokówkę... cóż, na punkcie loków zawsze miałam fioła. Sytuacja jest oczywiście całkowicie odwrotna do tej z filmu i na dużo mniejszą skalę, ale jednak odrobinę mam prawo się z nim utożsamiać... a w końcu dochodzimy do momentu przełomu - nikt mi włosów nie zniszczył, to ja sama przesadą w drugą stronę obrzydziłam sobie własne włosy do granic.
Mycie, czesanie, układanie, hennowanie... wszystko zaczęło być udręką, ciężarem, stresem i w końcu koszmarem.


Ile razy już płakałam u fryzjera, bo nie potrafił mnie uczesać... ile razy liczyłam na loki czy fale po pieczołowicie wykonanym podpinaniu czy ploppingu, a wychodziły posklejane strąki... W momencie gdy przestało mi się chcieć, tylko myłam i rozczesywałam przez pół godziny resztę splątanego ombre. Czy warto się męczyć? O zdrowe włosy warto, ale czy na pewno warto walczyć o długie i niesprawiające radości bezkształcie? Zapuszczam naturalny kolor, jak długo jeszcze...? Nie wiem. Kocham swój wiśniowy rudy, uwielbiam się w tym kolorze, ale zmęczyłam się nieprzewidywalnością henny. Nie znoszę się w koku, ale jeszcze bardziej wkurza mnie non stop odplątywanie i wyciąganie włosów spod szelek od torebki czy spod kurtki. Męczy mnie presja pięknych włosów. Frustracja, bo nie są idealne i takie, na jakie liczyłam.
Widziałyście już film? Mam nadzieję, że już wiecie, że żaden facet ani presja matki nie ma prawa decydować czy wpływać na Waszą fryzurę. Oczywiście popieram dialog i racjonalne wyperswadowywanie zielonego irokeza, ale długość i kształt Waszych włosów to tylko i wyłącznie Wasz wybór.
Przesłanie naturalności towarzyszy mi od samego początku, ale co z hipokryzją i ciągłym kręceniem? No właśnie. Niby „wspieramy naturalny skręt”... guzik prawda! Co to za naturalny skręt, który staram się uzyskać przez całą noc, a on pokazuje mi w ciągu piętnastu pierwszych minut poranka, jak bardzo ma mnie gdzieś. O nie! Nie dam się. A fale 2a na tak długich włosach wyglądają po prostu płasko.


Decyzja już padła - ścinam włosy mniej więcej do ramion. Nie na równo, ale też z minimalnym cieniowaniem. Nie oddaję włosów na żadną fundację. Są hennowane i moje. Może ja będę kiedyś potrzebować peruki? A może na razie potrzebuję w szufladzie dowodów na kobiecość, pewność siebie i osiągniecie celu.
Dziewczyny są dla mnie zawsze bardzo miłe - czytam nawet o najpiękniejszych wrocławskich włosach i ideale niejednej, ale niestety - to nie jest mój ideał. Nie mogę napisać, że nigdy nie byłam z nich zadowolona, bo byłam. Wtedy, kiedy były na dole rozjaśnione i kręciły się piękne, ale doprowadzały mnie do szału przy pielęgnacji, bo ciągle były suche, robiły się sianowate i plączące. Czy to znaczy, że nie można mieć wszystkiego? Tego jeszcze nie wiem, ale na pewno ta  sytuacja pozwoliła mi zrozumieć wiele innych zdesperowanych kobiet. Głównie tych kręconych. Włosy, które się nam nie podobają, nie są drobnostką. Nie zawsze mogą być zawinięte w koka czy schowane pod czapkę. Przecież to nie o to chodzi. Wszyscy mówią i chyba sami starają się uwierzyć w to, że to włosy są dla nas, a nie my dla nich, ale włosomaniaczki na pewno rozumieją, że nie zawsze tak jest, zwłaszcza, jeśli włosy stają się jakąś chorą ambicją, a już w ogóle jeśli jest to ambicja kogoś innego...


Film jest o kobietach dla kobiet, pokazuje jak włosy mogą wpływać na nasze życie i jak ważne jest czuć się dobrze w swojej skórze. Nie jest to jakieś wybitne dzieło sztuki, ale historia, która powinna zainspirować. Co zrobicie z włosami to Wasza decyzja, ważne, żeby była dobra i satysfakcjonująca.

10 komentarzy:

  1. Bardzo dobrze Cię rozumiem.
    Też niedawno ścięłam, chciałam zapuścić długie i oddać na peruki po raz drugi, ale mnie to przerosło... dostaję szału, jak przytrzaskuję sobie włosy torebką albo gdy dostają się między plecy i oparcie fotela, nie mam ochoty na wielogodzinne włosingi... jakiś czas temu podjęłam decyzję, że wykreślam z mojej rutyny wszystkie zabiegi pielęgnacyjne, które nie sprawiają mi frajdy, w końcu to ma być dla mnie, a nie odwrotnie. Poleciało jakieś 10-15 cm, mam włosy mocno za ramiona, ale właśnie powyżej tej granicy wkurzania i odetchnęłam z ulgą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Włosy męczą chyba najbardziej, bo same się na nie decydujemy :D najważniejsze okazuje się to, żeby umieć podjąć decyzję. Cieszę się!

      Usuń
  2. Sara - wspaniały wpis ;) Na włosomaniaczce wisi jednak piętno, że musi mieć włosy takie, jakich inni oczekują. Ja miałam taki jeden problem, kiedy Kacper dopiero co się urodził - karmiłam, wszystko mnie bolało, byłam zmęczona i zwyczajnie nie miałam siły ugniatać włosów i robić loków. Wiele osób mi pisało, że to kwestia organizacji, żebym nie cudowała, że w loczkach mi ładniej niż po koczku ślimaczku. I kilka razy z łzami w oczach ze zmęczenia szłam te włosy żelować, ugniatać i stylizować. Po 3 takim razie puknęłam się w głowie i powiedziałam sobie - ja mam robić coś, czego ktoś ode mnie oczekuje? I potem przez kilka miesięcy zawijałam je tylko w ślimaka. Włosy poczekają, życie nie ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za ten wpis! To głos, którego potrzebowałam w włosowym świecie. Dobrze, że o tym napisałaś i doskonale rozumiem Twoją decyzję.
    Włosy to tylko włosy, odrosną. Ja sama ścięłam kilka lat temu dobre 30cm, dwa lata miałam krótkie, a teraz walczę o długość, ale bez przesady. Póki co próbuje, jaka długość mi będzie odpowiadac.
    JessJes raz dziękuję za ten wpis i gratuluję odwagi! A film z chęcią obejrzę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obejrzałaś już? Jak wrażenia? :)
      No właśnie - odrosną, ja o tym wiem, a z drugiej strony łatwo się mówi :D ale decyzja podjęta :)

      Usuń
  4. Na szczescie nie jestem włosomaniaczką i do swojej czupryny podchodzę zupełnie na luzie :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hihi, mi też się tak zawsze wydawało - ale dochodzi jeszcze presja otoczenia - "masz takie piękne włosy, nie obcinaj, szkoda!"... Ech!

      Usuń
    2. Ja miałam włosy do pasa, piękne,bo naturalne (niefarbowane). Po ślubie ściełam do ramion, bo takie były wygodniejsze, ale jednak troche za nimi tesknie i znów zapuszczam :-) jak się uda to będzie super :-)

      Usuń
    3. Trzymam kciuki! (i ja już chyba też tęsknię)

      Usuń

Pozostawiając komentarz, wyrażasz zgodę na przetwarzanie Twoich danych osobowych oraz akceptujesz Politykę Prywatności.

Chętnie odpowiem na każde pytanie!

Polecany post

Szampon - jaki wybrać i jak go dobrać

Kompendium o skórze głowy Skoro wiele z Was nie stosuje metody CG (i ja w pełni rozumiem wskazania, które to wymuszają), a wszelkie pro...