wtorek, 26 września 2017

Fale są piękne!

Fale są piękne!

Hej!


Dzisiaj coś może niespodziewanego, ale chcę Wam napisać o falach :)
Curly Madeleine zainspirowała mnie swoimi wpisami o sławnych lokach do stworzenia postu o falach, bo przecież to tak jakby 'moja działka' 😁

Nie wiem czy też tak miałyście jako dziewczynki i nastolatki, ale ja zawsze wyłapywałam w telewizji jakieś zacne włosy i od razu umiałam określić, które mi się podobają. Dlatego zacznę od dwóch moich ideałów Miley i Vanessy (pozostałości nastoletniości i miłości do Disneya :D). Zawsze chciałam mieć włosy jak Miley!

Wiecie co? Może i doczepy, ale naturalne i piękne, trudno :D


Myślę też, że mało dziewczyn z falowanymi włosami jak moje - oczywiście oprócz Kasi na fali! - jest w internecie i chwali się, co można uzyskać. Zwykłe dziewczyny nie uważają fal za loki. Czeszą je i maltretują, a wystarczy odrobina, lekka zmiana w pielęgnacji, żeby z puchu i rozczesanego 'siana' osiągnąć miękkie fale lub troszkę bardziej zdefiniowane. Nie dajcie się! Fale są piękne!

Popatrzcie jeszcze raz na Miley!

Tu też naturalnie wyglądają :D
a tutaj aktualniejsze i bez wątpliwości widać masakrację :D można porównać do zdjęć z młodości


No i może na mnie? :)



Nawet zwykłe fale z warkoczy mogą wyglądać naturalnie i dodawać włosom objętości i charakteru.


Inne sławne fale może przemówią wyraźniej!

Na pierwszym miejscu zawsze Shakira! Ta to ma skręt, jak ja po warkoczach, choć moja koleżanka od Cassii ma bardzo podobne, ale źle obcięte :D

Może teraz Kate Hudson

Keira Knightley

Drew Barrymore 

Nasza polska Natalia Kukulska - zdjęcie bardzo naturalne - bez makijażu, włosy bez stylizacji, świetny kształt fryzury, na pewno naturalne! Szkoda, że zaniedbane :( Kiedyś miała loki!


I Kim Kardashian, którą o dziwo w Internecie dużo częściej widać w falach niż prostych!


Poniżej przykład nawróconej włosomaniaczki Ani, która zapytała, (o zgrozo!) o to jak pozbyć się niechcianych fal - na szczęście dziewczyny czuwały i uświadomiły ją, że włosy po prostu chcą się falować! Bądźcie jak Ania, nawróćcie się!


Pierwsze zdjęcie - codzienny wygląd włosów, puch, ale prosty, 2 - fale, które nie znikały, 3 - pierwsza próba wydobycia skrętu, 4 - cieniowanie i wydobywanie fal z glutkiem itp. Post Ani z efektami, pielęgnacją i motywacją znajdziecie TUTAJ.

Bardzo dużo kobiet w Polsce ma fale, nie wstydźcie się ich, są piękne!
Naprawdę!
Dołączajcie do grupy i walczcie! <3

Czy mocne, czy delikatne - wszystkie są piękne, bo naturalne i zdrowe! Chcę przestrzegać przed rozjaśnianiem, prostowaniem i suszeniem gorącym nawiewem. Ostatnio spotkałam się z mottem, które jest tak mega aktualne i pasujące! "Dbajcie o włosy - nosicie je codziennie!"
Amen.

P.S. Zdjęcia celebrytek pochodzą z Internetu, a moje włosy oraz Ani są wykorzystane zgodnie z prawem.


P.S.2 Nie mogłam się powstrzymać przed wrzuceniem włosów Khaleesi - mam wrażenie, że odkryłam Amerykę i to od niej zaczął się szał na szare włosy :D




Kształt skrętu podobny do warkoczowych lub 'linowych' fal :) Piękne fryzury! Muszę nauczyć się tak czesać!

poniedziałek, 25 września 2017

Trycholog - badanie skóry i włosów mikrokamerą

Trycholog - badanie skóry i włosów mikrokamerą

Hej!


Dzisiaj znowu temat okołomedyczny - tym razem wizyta u trychologa.

Trychologia jednak to nie jest specjalizacja lekarska, lecz osobna dziedzina - obok kosmetologii. Lekarzem zajmującym się naszymi problemami z włosami jest dermatolog, bo wszystkie wynikają ze stanów skóry głowy (oczywiście oprócz wiadomych i świadomych zniszczeń powodowanych farbowaniem - szczególnie rozjaśnianiem, stylizacją na gorąco, czesaniem w nieumiejętny sposób, czy wprost - nieświadomą pielęgnacją).

Wiecie, że do 30.09 możecie udać się na badanie skóry głowy i włosów mikrokamerą w sklepach 'Falelokikoki'? Samo badanie nic nie kosztuje, nie trzeba się umawiać, a poznanie szczegółów i rozszerzenie wiedzy na temat stanu skóry głowy, która przecież odpowiada za stan włosów, jest bardzo istotne dla doboru odpowiedniej pielęgnacji.

Moja wizyta odbyła się w samo południe w poniedziałek - tak właśnie - dzisiaj! 
Pani obsługująca mikrokamerę to po prostu przeszkolony pracownik sklepu, ale "badanie trychologiczne" brzmi o wiele lepiej. Zakłada jednorazowe rękawiczki i przystępuje do wywiadu - jak często myjemy głowę, kiedy było ostatnie mycie, czy robimy to dwukrotnie czy jednokrotnie i czy mamy obecnie jakieś produkty na włosach.

Potem przykłada pierwszą końcówkę do skóry w 5ciu losowych miejscach - przeważnie szuka czegoś ciekawego. Kamerka ma chyba jakieś filtry, bo wyświeca nasze sebum na czerwono-pomarańczowo. 
Druga końcówka służy do oceny stanu skóry głowy, ilości włosów i ich jakości.

Świecące sebum 
I jeszcze raz - zalegające sebum lub kosmetyki na włosach

Ja głowę myłam w niedzielę wieczorem - wczoraj. Zrobiłam peeling zieloną glinką i Kallosem Color i właśnie nim umyłam też skórę i włosy. Później nałożyłam sobie żel Syoss men power hold - którego używam zamiast gluta, ale który też zbyt skleił mi włosy i przeczesałam je wczoraj, a na noc zaplotłam warkocze. Włosy wyglądają tak:

Pierwsze w cieniu, dwa pozostałe w słońcu - fale z warkoczy

Po badaniu drugą końcówką wyszło na jaw moje ogólnowiadome schorzenie - wrażliwa skóra, płytko osadzone naczynka i suchość. Tak! Skóra głowy jest u mnie praktycznie identyczna jak ta na twarzy! 

X w lewym górnym rogu to 'pęknięcie' skóry, znak, że jest sucha, z prawej strony lekko widoczne naczynko

Moje włosy chyba mają przeciętną gęstość i grubość, bo pani nawet słowem o tym nie wspomniała, natomiast mam bardzo zdrowe włosy. Żadnych zniszczonych końców, lekko podatne na zniszczenia w dolnej części, gdzie były rozjaśniane (ale podczas wielokrotnego przykładania kamery do włosów tylko raz zauważone zostało jakieś zniszczenie).  Oczywiście zostałam zapytana czy farbuję - tak, farbuję henną. "Taką do włosów?!" - i koniec tematu :D

Chyba najbardziej żałuję, że nie pokazano mi zdjęć samych włosów i nie mogłam ich dla Was tutaj wrzucić (ani sama zobaczyć), bo tylko by mnie to utwierdziło w miłości do henny.

Po wydaniu diagnozy zostałam od razu poproszona do przejścia do drugiej ekspedientki, która już miała dla mnie w zanadrzu różne 'świetne' produkty. O ile do szamponu z Kemona załóżmy, że nie będę się doczepiać, to wszystkie maski miały albo Dimethicone, albo Amodimethicone, albo inne nie lubiane przeze mnie rzeczy. Na górze składu same alkohole tłuszczowe i powlekacze, a na dole po Parfumie dopiero zaczynało się coś dziać, ale... Nawet jedna zaproponowana super maska była z denatem na 4 miejscu, ech, od razu ją zdyskwalifikowałam i grzecznie podziękowałam za sugerowane produkty. Natomiast! Skusiłam się na peeling z zieloną glinką, który powinnam wykonać na suchej skórze głowy, potrzymać z 5 minut i dopiero umyć SZAMPONEM - koniecznie!, bo wodą się nie wypłucze.



Może jestem przewrażliwiona, ale to wciskanie szamponów mnie już denerwuje. Poza tym maski z silikonami, a olejki, których "skład proszę sobie przejrzeć" na pytanie, czy nie mają wysuszających alkoholi. A właśnie! "Olejki wiadomo po co są, żeby NAWILŻAĆ"!
Jestem świeżo po wizycie, dlatego wszystko tak żywo opisuję, wybaczcie tę ekspresję, ale nie lubię wciskania kitu. Nie wymagam od wszystkich pracujących w sklepach fryzjerskich włosomaniactwa, ale kurczę!, przydałoby się umieć czytać składy...

Zakupiony peeling z zieloną glinką - 9,90 zł
Skład: aqua, decyl glucoside, kaolin, disodium cocamphodiacetate, cocamidopropyl betaine, PEG-7 glyceryl cocoate, hydroxypropyl starch phosphate, glycerin, PEG-4 rapeseedamide, cetearyl alcohol, octyldodecanol, anhydroxylitol, benzoic acid, butylene glycol, caprylyl glycol, cetearyl ethylhexanoate, citronellol, disodium EDTA, distearoylethyl hydroxyethylmonium methosulfate, DMDM hydantoin, geraniol, glyceryl stearate, hexyl cinnamal, iodopropynyl buthylcarbamate, isopropyl myristate, lactic acid, limonene, linalool, panthenol, parfum, PEG-100 stearate, phenoxyethanol, propylene glycol, serenoa serrulata extract, sodium PCA, TIPA-laureth sulfate, tocopherol, xylitol, xylitylglucoside. - Nie spodziewałam się w tak małym produkcie tak długiego składu xD

Byłam z koleżanką, a nie mogłam patrzeć na jej badanie, bo musiałam oglądać te brzydkie składy :( Pani obsługująca mikrokamerę jednak tutaj zwróciła uwagę na ilość i gęstość włosów - koleżanka ma dość cienkie włosy, ale ma ich za to dość dużo. Sebum w bocznych obszarach głowy i suchość - tendencja do łupieżu.
Ona już dała się namówić nie tylko na peeling - dostała ten drugi, niebieski, a kupiła jeszcze szampon i olejek. Zapłaciłą tyle, co ja za całe pudło dobroci w napieknewlosy.pl :D

Mój sklep to Wrocław na Dawida, a obsługująca pani miała włosy blond.

Wnioski? Teraz skupię się bardziej na nawilżaniu skóry głowy i na pewno nie wrócę na stałe do szamponów. A na końce już planuję rozrabianie yemeni i hennowanie.

Wybierzcie się koniecznie! Do następnego <3

sobota, 23 września 2017

Mycie włosów maską - szeroka instrukcja

Mycie włosów maską - szeroka instrukcja

Hej!



Na wstępie chcę pokazać Wam mój gościnny występ w podsumowującym wakacje newsletterze Elfa Pharm, gdzie pisałam o myciu maską. Oczywiście artykuł został objętościowo ograniczony,  a ja chcę dostarczać Wam jak najbardziej rozbudowanej i szczegółowej wiedzy, która mam nadzieję rozwieje wszystkie Wasze wątpliwości :)
Gotowi? Zaczynamy!

Początkowo chciałam umieścić następujący wpis, który był skondensowany i wyczerpywałby temat:

"Podczas wakacji, kiedy mamy styczność ze słoną lub chlorowaną wodą, która wysusza i włosy i skórę, możemy zastosować mycie maską, aby zminimalizować przesuszenie. 
Przebiega ono w dwóch etapach - moczymy włosy i masujemy skalp z produktem, cała czynność powinna trwać około trzech minut, po czym spłukujemy i powtarzamy. Resztę włosów przeczesujemy palcami lub grzebieniem, aby łatwo było je rozplątać - czesanie z odżywką jest szczególnie ważne dla kręconych i długich włosów. Później wszystko dokładnie spłukujemy i pielęgnujemy jak zwykle.
Maska lub odżywka przeznaczona do mycia skóry głowy powinna zawierać detergent - zazwyczaj jest to cetrimonium lub behentrimonium chloride oraz nie powinno w niej być silikonów. Metoda ta świetnie sprawdza się także dla wrażliwców i alergików."

Możecie teraz łatwo porównać, który fragment został wycięty. Możliwe, że firma po prostu dołączyła reklamę maski, której skład nie do końca odpowiadałby opisowi. Ale po to tu jestem!

Odrobinę więcej pisałam też w ogólnym wpisie o myciu włosów, który jest dostępny TUTAJ

Od razu tłumaczę dlaczego zamiennie używam słów maska i odżywka - dla mnie to po prostu określenia produktów o identycznej funkcji - kondycjonowania włosów. I maska nałożona na krótko i odżywka na długo będą działać. Jasne - nieraz istnieją różnice w konsystencji i ewentualnie składzie, ale dla potrzeb mycia włosów nie uważam tego za kluczowe!

Ja, jako nie do końca restrykcyjna curly girl, raz na kilka myć odżywką używam szamponu - dodatkowo też ok. raz w miesiącu robię hennę, co łączy się z umyciem włosów i skóry czymś na kształt SLSu, bo nie jestem w stanie obronić się przed kumulacją wszelkich oblepiaczy. (Oczywiście, że nie wszystkie zmyjemy tylko detergentami, nieraz potrzeba np. kwasu.) Mój obecnie ulubiony mocniejszy szampon (z detergentem o mocy SLS) to O'Herbal niebieski z lnem i w żadnym wypadku nie namawiam Was do jego kupna, ale ja go lubię i używam. Sprawdzała mi się też wersja z tatarakiem, ale po nim jeszcze ciężej mi rozczesać włosy. Delikatniejszy szampon, który mogę Wam polecić w 100% to Ecolab z aloesem. I tak jak na pierwszych wakacjach miałam ze sobą tylko Ecolab, tak na drugie zabrałam jeszcze Kallosa Color. Wiadomo, że słońce, słona woda i suche powietrze nie wpływają na włosy zbyt pozytywnie - dlatego lepiej częściej zmyć sól za pomocą odżywki niż przetrzymywać ją na włosach przez niechęć do częstego używania szamponu. Mam tu na myśli włosy na długości i osoby, które nie przekonały się jeszcze do wypróbowania mycia maską, ale może zmienicie zdanie pod koniec wpisu :).




Zdaję sobie sprawę z tego, że wiele z Was albo nie może sobie pozwolić na mycie maską przez problemy ze skórą głowy, albo przez uzyskiwane efekty, ale tutaj chcę Was odesłać do Justyny, którą mycie maskami, zwracanie uwagi na składy i zmiana trybu życia uratowały przed utratą włosów. Mimo ŁZS myje maską Vatika z czarnuszką, orzechami piorącymi - Shikakai, glutkiem lnianym i glinkami. Wszystko przeczytacie TUTAJ - gorąco polecam. Justyna jest przykładem niedziałania kosmetyków drogeryjnych tak, jak byśmy tego chcieli.

Wśród włosomaniaczek też występują alergie na konserwanty MI (te powszechne w Kallosach), Cocamidopropyl Betaine (delikatny detergent pochodzenia roślinnego) i wiele innych substancji, z których istnienia nawet możemy nie zdawać sobie sprawy albo bagatelizować sprawę, bo przecież używamy samej natury. Jest to dość powszechne, ale błędne myślenie - wiele naturalnych składników uczula mocniej, niż syntetyczne - dokładnie przebadane w laboratorium.

Pamiętam moje pierwsze podejście do mycia Kallosem Color - pierwszy raz myłam dwukrotnie, było spoko. Po 3 dniach umyłam znowu, ale przyklap wystąpił szybciej i ogólnie musiałam już umyć na 2gi dzień. Trzecie mycie skończyło się swędzeniem skóry głowy i niemiłymi doświadczeniami. Umyłam szamponem. Ogólnie od ciągłego stosowania Kallosa Color na skalp miałam przerwę ok. trzech miesięcy - w tym czasie nauczyłam się mieszać glinkę z szamponem lub maską do robienia peelingu, regularności i zadowolona wróciłam do Kallosa Color. Ciągle co ileś myć sięgam po szampon (najczęściej jeden z dwóch przedstawionych wyżej lub O'Herbal z lnem) i ciągle wracam do Kallosa Color, choć chcę wypróbować też Vatikę z czarnuszką :) Skóra już mnie nie swędzi, włosy nie są przyklapnięte, a normalnie świeże. 
Cały ten wywód ma na celu pokazanie Wam, że nie warto się od razu poddawać, ale że też każdy jest inny i ja mimo, że nie próbowałam jeszcze mycia mocniej ekologicznymi preparatami, to tego nie wykluczam, bo to tylko jedno mycie. Kogo obchodzi czy umyję co 2 czy co 5 dni. A ja będę miała pewność, że zrobiłam wszystko, aby nie tylko uzyskać jak najlepszy efekt na włosach, ale też maksimum zdrowia mojej skóry i włosów.


Mój sposób mycia:

- moczę dokładnie włosy ciepłą wodą, łącznie z nasadą i skórą głowy,
- nakładam odżywkę na skórę i masuję (przeważnie ok. minuty),
- dokładam na długość, rozplątuję włosy palcami, potem czeszę szczotką - polecam szeroko rozstawione grzebienie,
- po rozczesaniu dołu, rozczesuję górę - przeważnie cały proces zajmuje ok. 3 minut,
- ponownie masuję skórę, dokładnie, docierając w każde miejsce,
- gdy czuję, że wszędzie dotarłam - spłukuję również ciepłą wodą. 
Ten punkt będzie dla Was kluczowy, wiele dziewczyn niedopłukuje odżywki dokładnie i skarży się na złe efekty - tłuste włosy. Spłukanie i ocena efektów będą dla Was najważniejsze - czy przejść do dalszej pielęgnacji, czy ponownie nałożyć odżywkę na skalp i umyć drugi raz. Tutaj ostrzegam - nie zobaczycie bujnej piany, włosy nie będą skrzypieć, ale na pewno będą umyte. U mnie najwięcej piany pojawia się przy czesaniu szczotką i podczas spłukiwania.
Ja z miłości do Kallosa Color dokładam jeszcze odrobinę go na długość włosów i już nie spłukuję dokładnie, tylko polewam włosy chłodną wodą, żeby 'domknąć łuski', ale przede wszystkim dobrze je zmoczyć przed nałożeniem stylizatora.

Metody absolutnie nie klasyfikuję, jako odpowiedniej tylko dla kręconowłosych, ale dobrze, żebyście wiedziały, że sprawdza się ona głównie u kręciołków i osób z gęstymi, grubymi włosami - ogólnie takimi, u których ciężko o przyklap.

Na Grupie - polecam kręconowłosym - (osobna zakładka na górze strony!) zadałam pytanie - która odżywka do mycia sprawdza się najlepiej i jest ulubiona - oto zestawienie.


Kallos Color jest zaznaczony przeze mnie i widzicie wyraźnie - praktycznie połowa odpowiadających uważa, że ten Kallos im się sprawdza. Reszta Kallosów zawiera silikony i to niestety dyskryminuje je u mnie z funkcji myjadła do skalpu, ale długość... czemu nie, jeśli nie jesteśmy CG ;)

Czerwonymi kropkami oznaczam maski i odżywki z silikonami, zieloną takie, które silikonów nie mają, a na brązowo oznaczyłam szampon, który zestawieniu znalazł się pewnie przez przypadek :D oraz odżywkę z Ziaji, której skład łudząco przypomina delikatny szampon i aż zaszokowało mnie, że jest tak dobry (bo wiecie, że osobiście Ziaji nie lubię). Dodatkowo na niebiesko oznaczam obecne proteiny, na pomarańczowo konserwanty MI, blado żółty to wysuszające alkohole, a szary oblepiacze - parafina i wosk.
Np. Mrs. Potter's, Balsam do włosów z aloesem, jedwabiem i białą herbatą - posiada dimethicone - silikon i konserwanty MI. 



Odżywek bez silikonów mamy tutaj zaledwie 8, a Vatika z czarnuszką plasuje się na 5 miejscu wśród nich. Na pewno sama wypróbuję ją do mycia.


Na koniec pokażę Wam moje włosy z wczesaną odżywką podczas mycia. Piany jest niewiele, ale jakość mycia niezbyt pomniejszona. A ile plusów!
Włosy są miękkie, łatwo się rozczesują, nie kołtunią i pięknie błyszczą!


Zapraszam do komentowania, dzielenia się wrażeniami, ulubionymi maskami, a także wypróbowania metody :) Może macie jakieś przydatne wskazówki dla początkujących oprócz "NIE ZRAŻAJCIE SIĘ!"?

Do następnego! 
A korzystając z okazji zapraszam Was na moje instastory - ostatnio trochę tam gadam! <3 @ginger.shidless

czwartek, 21 września 2017

Akcja depilacja - wosk i laser

Akcja depilacja - wosk i laser

Hej!


Kolejny post ogólnokosmetyczny - zapowiadany dość tajemniczo. Zgadłyście, że chodziło o depilację? Jeśli tak, to gratuluję! Zaczynamy!


Moja przygoda z depilacją zaczęła się od wąsika 😛 Nie wiem czy też jesteście przewrażliwione na tym punkcie, ale ja jestem gotowa o tym pisać prosto z mostu! Wiecie jakiego koloru włosów jestem posiadaczką, nie ma opcji, żeby na twarzy rosły mi tylko w kolorze blond. Każdy makijaż i nawet błyszczyk zwracający uwagę w kierunku ust powoduje u mnie dyskomfort, jeśli wiem, że włoski tam są.
Zaczęłam od pęsety, ale było to mega bolesne, czasochłonne i niekomfortowe po prostu, dlatego przyszły mi z pomocą popularne plastry z woskiem i wszystko byłoby super, gdyby nie pewnego rodzaju uczulenie. Nie wiem czy to reakcja na wosk, mocne naruszenie naskórka czy coś jeszcze innego - depilacja wąsika woskiem kończy się u mnie wypryskami. Dlatego szukałam innego sposobu i dzięki Maxineczce trafiłam na threading, czyli wyrywanie włosków nitką. Skóra jest nienaruszona, włoski wychodzą całe i dużo mniej boleśnie od pęsety, mimo że boli to bardziej niż wosk.

Już wspomniałam - jestem posiadaczką ciemnych włosów, a okolice bikini i pachy są dodatkowo bardzo gęsto wyposażone w owłosienie, dodatkowo bardzo mocne, grube i głęboko zakorzenione. Każde próby usuwania go (zwłaszcza z bikini) kończyły się wrastaniem, podrażnieniami, zaczerwienieniem i krostami, co w konsekwencji wyglądało dużo gorzej od samych włosków!
Usłyszałam od koleżanki, że była na laserowej depilacji właśnie bikini i tylko jednym zdaniem przekonała mnie do tego :D Po 3 zabiegach w odstępach sześciu tygodni pozbyłam się wszystkich grubych i czarnych włosków, ogólnie oceniam utratę całkowicie 60-65% włosów z tej okolicy. Pozostałe są dużo cieńsze, jaśniejsze i ogólnie słabsze.
Depilacja została wykonana laserem LightSheer Duet - skusiłabym się jeszcze tylko na ewentualnie zwykły LightSheer, bo wiem, że on wypala dokładnie mieszki włosowe. Wszelkie IPLe itp. radzę unikać szerokim łukiem, zapłacicie podobnie, a efektem nie będziecie się zbyt długo cieszyć.
Mój zabieg kupiłam na znanym portalu z ofertami zniżkowymi - 3 zabiegi na średnią partię ciała kosztowały mnie w granicach 400-500 zł - niestety nie pamiętam dokładnie.

W tym roku przed wakacjami w Chorwacji poszłam skuszona promocją do popularnego salonu depilacji woskiem. Oczywiście nie można się umówić, tylko trzeba czekać, no i spoko, ale jak się mieszka w niechodliwej okolicy i może iść rano.
Zdecydowałam się na pakiet nogi, pachy i bikini za 109 zł. Z nóg zrobiłam tylko uda, bo na łydkach nie miałam wymaganych 0,5-1 cm. Wszystko było super, prawie nie bolało. Przez 2 tygodnie cieszyłam się 'czystym' bikini.
Spodobało mi się, więc poszłam drugi raz. Bikini + pachy. Bolało trochę bardziej, obsługiwała mnie pani z okropnym trądzikiem - może to kontrowersyjne, ale uważam, że w tej branży nie powinny pracować osoby, które swoim wyglądem powodują u klienta wątpliwości. Trądzik brzydko zakryty nieumiejętnym makijażem powodował u mnie nieprzyjemne skojarzenia i co najmniej nie zachęcał do ponownej wizyty. Bolało też jakby bardziej... Ale byłam zadowolona, bo efekt itd... Okazało się, że pachy zaczęły mi odrastać już po 5 dniach, czyli włoski musiały zostać urwane, a nie wyrwane. Dodatkowo okropne wrażenie niesmaku pozostawiła na mnie kwota - 138 zł za mniej okolic niż za pierwszym razem. Punkty w programie lojalnościowym też można wykorzystać dopiero po 9 zabiegach! Nie wiem, czy mam na te 7 jeszcze ochotę!



Macie doświadczenia z depilacją woskiem w salonach? Może z depilacją laserową?
Koniecznie dajcie znać!

czwartek, 14 września 2017

Moi nieulubieńcy wakacji - skóra i włosy

Moi nieulubieńcy wakacji - skóra i włosy

Hej! 


Post z ulubieńcami dość dobrze się przyjął, aż jestem ciekawa, jak bardzo się ze mną zgodzicie (lub nie zgodzicie) co do moich osobistych bubli. Oczywiście nie wszystkie kosmetyki ujęte w tym wpisie są takimi mocno złymi produktami. Przy każdym będę zaznaczać, dlaczego się nie polubiliśmy - zapraszam do lektury :)


1. Alterra, nawilżone chusteczki oczyszczające z aloesem




Skład: Aqua, Coco-Glucoside, Glycerin, Aloe Barbadensis Leaf Extract*, Citric Acid, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Parfum**, Linalool**, Geraniol**, Limonene**.
*składnik pochodzący z certyfikowanych upraw ekologicznych.
**naturalne olejki eteryczne.

Wiem, że wiele z Was go lubi, ale mnie tak skutecznie odpychają te chusteczki... Skład mają ok, oczyszczają też w miarę ok, ale ten smród... Czy tylko ja trafiłam na jakieś wadliwe opakowanie?! Kurczę, te chusteczki tak śmierdzą, że używanie ich to męka. Do zmywania makijażu jeszcze ujdzie, ale mój chłopak wziął sobie jedną do otarcia potu podczas 40sto stopniowych upałów we Włoszech, przez co pachniał naprawdę brzydko. Do tego ta piana zostająca na skórze... Miałam do nich dwa podejścia - we Włoszech i w Chorwacji, za każdym razem było źle. Więcej ich nie kupię.



2. Kafe Krasoty / Le cafe de beaute krem do opalania SPF 30

Skład: Aqua, Cocos Nucifera (Cocos) Butter (olej kokosowy), Titanium Dioxide (Nano) and Aluminia and Stearic Acid, Cetearyl Alcohol, Caprylic/capric triglycerides, Glyceryl Monostearate, Glycerin, Mangifera (Mango) Oil (masło mango), Butyrospermum Parkii (Shea) Butter (masło Shea), Triticum Vulgare (Wheat Germ) Oil (olejek z kiełków pszenicy), Octocrylene, Butyl Methoxydibenzoylmethane, D-panthenol (Prowitamina В5), Allantoin, Xanthan Gum, Parfum , Citric Acid, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Dehydroacetic Acid, Benzyl alcohol.

Krem składowo jest ok, ale ma jakby dziwną konsystencję. Fazy się w nim rozdzielają, wygląda na zwarzony, do tego cały czas się klei na ciele i tworzy warstwę, która jakby nie oddycha. Zaraz po posmarowaniu czułam się mega spocona, klejąca i brudna. Mam nadzieję, że to nie jest kwestia zepsutego produktu, tylko np. oleju kokosowego, ale stosowanie tego na twarz to męka. Sto razy bardziej wolę być biała od minerałów, np. Biodermy.


3. Vianek, nawilżający krem do twarzy na dzień, intensywnie nawilżajacy na noc i odżywczy pod oczy


Skład - nawilżający na dzień: Aqua, Vitis Vinifera Seed Oil, Triticum Vulgare Germ Oil, Xylitol, Sorbitan Stearate, Sucrose Cocoate, Urea, Coco-Caprylate, Glycerin, Taraxacum Officinale Leaf Extract, Glyceryl Stearate, Stearic Acid, Cetearyl Alcohol, Xanthan Gum, Hydrolyzed Wheat Protein, Tocopheryl Acetate, Benzyl Alcohol, Parfum, Dehydroacetic Acid.

Skład - intensywnie nawilżający na noc: Aqua, Glycine Soja Oil, Urea, Triticum Vulgare Germ Oil, Sorbitan Stearate, Sucrose Cocoate, Glycerin, Argania Spinosa Kernel Oil, Robinia Pseudoacacia Flower Extract, Glyceryl Stearate, Coco-Caprylate, Stearic Acid, Cetearyl Alcohol, Xanthan Gum, Sodium Lactate, Sodium Hyaluronate, Tocopheryl Acetate, Benzyl Alcohol, Parfum, Dehydroacetic Acid.

Skład - odżywczy pod oczy: Aqua, Glycine Soja Oil, Coco-Caprylate, Prunus Armeniaca Kernel Oil, Sorbitan Stearate, Sucrose Cocoate, Glyceryl Stearate, Humulus Lupulus Cone Extract, Glycerin, Stearic Acid, Cetearyl Alcohol, Lecithin, Hippophae Rhamnoides Oil, Tocopheryl Acetate, Xanthan Gum, Benzyl Alcohol, Parfum, Dehydroacetic Acid, Benzyl Salicylate, Lilial, Hexyl Cinnamal.

Wszystkie 3 nie są dla mnie. Składy mają piękne i bogato wyglądające na pierwszy rzut oka, ale nie nawilżają, kleją się, średnio pachną, do tego pod tymi niebieskimi czuję się podobnie spocona, jak pod powyższym filtrem przeciwsłonecznym. 
Krem pod oczy zostawia moją skórę suchą, może zdecyduję się zużyć go z olejkiem do twarzy, żeby lepiej wilgoć zatrzymać, jednak już teraz nie oszukuję się, że do niego wrócę.
Czuję duży zawód - intensywne nawilżanie powinno nawilżać mnie w choć odrobinie, a tutaj takie rozczarowanie... Wam się sprawdzają? Może jest lepszy do mieszanej lub tłustej cery? Dajcie znać!


4. Saszetki Biowaxów - dla włosów blond i farbowanych


Skład - do włosów farbowanych: aqua, cetyl alcohol, cetearyl alcohol (and) ceteareth-20, cetrimonium chloride, polyquaternium-4/hydroxypropyl starch copolymer, prunus amygdalus dulcis (sweet almond) oil, acetylated lanolin, glycerin, lawsonia inermis extract, mel (honey) extract, parfum, amodimethicone, hydroxypropyl starch phosphate, polyquaternium-59 (and) butylene glycol, benzyl alcohol (and) methylchloroisothiazolinone (and)methylisothiazolinone, citric acid, potassium sorbate, triethanolamine, geraniol, C.I. 16255. - O NIE, AMODIMETHICONE, przeoczyłam :(

Skład - do włosów blond:  aqua, cetyl alcohol, cetearyl alcohol (and) ceteareth-20, cetrimonium chloride, prunus amygdalus dulcis (sweet almond) oil, acetylated lanolin, glycerin, lawsonia inermis extract, citrus medica limonum peel extract, mel (honey) extract, parfum, linalool, hexyl cinnamal, C.I. 19140, benzyl alcohol (and) methylchloroisothiazolinone (and) methylisothiazolinone, citric acid, potassium sorbate.

Kupiłam je specjalnie przed pierwszym wyjazdem na wakacje, ale nie zrobiły nic z moimi włosami, mimo że od razu je tuningowałam. Zapachy bez wyrazu, składy spoko, bo bez silikonów (uwaga, farbowane już mają silikon...), ale jakoś tak... nie powalające. Jednym słowem - meh. Spodziewałam się, że chociaż włosy będą gładkie, a tu... nic. Nie pogorszyły co prawda stanu wcześniejszego, ale na wakacjach potrzebujemy z reguły czegoś sprawdzonego i szybko poprawiającego kondycję włosów - jedna wielka kicha. Zero działania. Bardzo przykre :(
Jedyny plus, że sprzedają je w takich pojemnościach - dla moich włosów 'na raz' i można od razu je przetestować, a nie kupować całego opakowania :)


A Wy zabraliście ze sobą jakieś buble na wakacje? Chętnie przeczytam :)


Niekonwencjonalne diagnozy - konflikt czy zgoda z naturą

Niekonwencjonalne diagnozy - konflikt czy zgoda z naturą

Hej!


Dzisiaj nie dość, że znowu niewłosowo to jeszcze niekonwencjonalnie i pseudonaukowo :D Jeśli nie macie ochoty na taki temat - omińcie ten post :) Nie będzie mi przykro, ale myślę, że jest to ciekawe przede wszystkim dla zainteresowanych nauką i naturą w dziedzinach kosmetycznych. W moim przypadku chodzi też o zdrowie, a ostatnio mam z nim kilka problemów. Jeśli lekarze nie są w stanie pomóc, trzeba znaleźć inny sposób. Zapraszam do czytania :)



Zdecydowałam się opisać dla Was moje doświadczenia z nieliniową diagnostyką organizmu za pomocą słuchawek, pewnego rodzaju dziwnego wzmacniacza i programu komputerowego. Nie będę podawać nazw firm, cudownych preparatów ziołowych ani lokalizacji żadnego z opisywanych i znanych mi 'specjalistów'. Opinię mogę wyrazić, bo ostatnio zetknęłam się z tym procederem po raz drugi w wykonaniu całkiem innej osoby i całkiem innej firmy. Metody opierają się na badaniach i wynalazkach stworzonych pod koniec XX wieku w Omsku w Instytucie Psychofizyki Stosowanej (Rosja) lub inaczej Instytucie Praktycznej Psychofizyki. Wydaja się być dość śmieszne i absurdalne, a jednak.

Moja historia w tym temacie sięga niemal 15 lat wstecz (a może i więcej?), gdy zostało mi przeprowadzone pierwsze badanie. Pamiętam, że musiałam siedzieć niemal bez ruchu, wyjąć wszystkie kolczyki, zdjąć łańcuszek i pierścionek. Na głowę miałam założone słuchawki, a w ręce (lub zapięty na palcu) jakiś kolejny przedmiot podpięty kablem. Na ekranie pojawiało się mnóstwo figur geometrycznych w różnych kolorach i kształtach na schematycznie pokazanych częściach mojego ciała. Najgorsze zawsze były czarne kwadraty i pamiętam je do dziś. Po badaniu dostałam pełny wydruk w kolorze mojego organizmu i tych wszystkich trójkątów, kółek i kwadratów. Miałam łykać jakieś ziołowe kapsułki i doznać cudownego ozdrowienia. Niestety, nie udało się (xD).

Przykładowa grafika wątroby z zaznaczonymi punkcikami (źródło: naturalna-medycyna.pl)

Kolejny epizod, który spotkał mnie niedawno - w wieku 23 lat, był dla mnie trochę innym doświadczeniem. Wiadomo - mam już teraz dużo mocniej wykształconą inteligencję i zaczerpnęłam już sporo wiedzy z różnych dziedzin. Badanie odbyło się tylko za pomocą słuchawek z doczepionym magnesem i urządzonka wysyłającego impulsy (podobno na zasadzie USG, tylko jak u licha przez słuchawki?!). Nie będę zagłębiać się w zasadę działania, bo tutaj ważniejsze jest to, że miałam wrażenie, że to działa! Jak to? Ja, taki sceptyk? A właśnie!
Byliśmy na badaniu całą rodziną, gdy 'skanowany' był tato podeszłam i z ciekawości zerknęłam na ekran komputera - znowu te trójkąty, kwadraty, kółka i wszystkie kolory! Tutaj inaczej niż za pierwszym razem - nie dostałam kolorowego wydruku całego organizmu, tylko jedną kartkę zadrukowaną na czarno schorzeniami, jakie podobno u mnie występują. Najciekawsze w tej metodzie jest to, że początkowy wywiad obejmuje tylko przyjmowane leki, a konsultacja po skanowaniu jest bardzo bogata. Pani pyta czy występuje u mnie to i to, a ja odpowiadam, że owszem... (:O) Tym sposobem kolejny specjalista odradził mi pić mleko i spożywać nabiał, ogólnie to chyba zostały mi same warzywa, kasze i woda (ciepła!) do picia.

W tej chwili nie zdecydowałam się jeszcze na żadne leczenie, ale wiem, że dietę zachowam. Pewne zalecenia wezmę do siebie i zwrócę uwagę na diagnozowane przypadłości. Jako ciekawostkę zdradzę Wam, że podczas pierwszego badania x lat temu została mi zdiagnozowana alergia na jajko kurze, co potwierdził ostatnio przeprowadzony przeze mnie test na nietolerancje pokarmowe Food Detective™ opracowany przez firmę Cambridge Nutritional Sciences (CNS) Ltd. z Wielkiej Brytanii.


Sam test nie jest zbyt skomplikowany do przeprowadzenia samemu, ale u mnie mega dużym problemem było pobranie krwi - nie byłam w stanie uzyskać odpowiednio dużej próbki, a dodatkowo dołączone lancety nie zdały egzaminu - mam problem z ukrwieniem w palcach. Udało się po próbach z dodatkowymi igłami dokupionymi w aptece (a ta granatowa plamka poza polami została po skrzepie, który niestety zdążył się zrobić podczas pobierania).

Wracając do tematu badań falami elektromagnetycznymi - ich właściwością jest wykrywanie schorzeń i możliwych stanów chorobowych z dużym wyprzedzeniem, co obniża jego wiarygodność - ktoś pomyśli 'przecież nie mam żadnych problemów z kolanami', a za kilka miesięcy wyląduje na stole operacyjnym. Takie życie. Jestem jednak zdania, że należy wziąć do siebie te sugestie i zadbać o profilaktykę, ponieważ wszyscy stajemy się coraz starsi i coraz bardziej wymagający robi się każdy organizm. 
Pierwsze zetknięcie w moim przypadku było chyba zbyt szybko, nie widziałam potrzeby badania się, dbania o organizm i swoje zdrowie, a teraz już wiem, jakie to jest ważne - nie tylko dla mnie samej, ale dla przyszłego pokolenia, które już powoli jest w planie, a należy mu się wszystko co najlepsze.

Druga i trochę odrębna kwestia to te cudowne preparaty, w których skuteczność niekoniecznie wierzę, ale z których ideami się zgadzam - witamina C z aceroli, czy kora sosny przybrzeżnej jako antyoksydant - to wszystko super, ale moje pytanie pozostaje bez odpowiedzi - jak organizm rozróżnia syntetyk od natury. Na jakiej podstawie mam uwierzyć w to, że w końcu pozbędę się pasożyta z jelit i przestanie mnie boleć głowa? No cóż, chyba muszę przetestować.

Jako następne ciekawe doświadczenie dodam tylko dwa zdania. Skusiłam się także kiedyś na akupunkturę! Wzięłam ponad 12 zabiegów nakłuwania i nie odczułam efektów. Czy to siedzi w głowie, czy ma już inne podłoże?

Spotkaliście kiedyś takie metody badań? Może mieliście je robione? Jak zapatrujecie się na niekonwencjonalną medycynę? Piszcie koniecznie!


wtorek, 12 września 2017

Dermatolog zasadniczo zbędny

Dermatolog zasadniczo zbędny

Hej!


Szok i niedowierzanie (pierwsze wrażenie po wyjściu od dermatologa, wątpię, że powinno być właśnie takie).
Postanowiłam napisać tego posta świeżo po wizycie i szczerze - nie wiem czy dobrze robię 😆
Wybrałam renomowaną klinikę dermatologiczną, polecanego dermatologa i wizytę studencką (oczywiście byłam prywatnie). Czas wizyty to około pół godziny, koszt 110 zł.
Z moimi problemami - sucha, naczynkowa cera, opryszczka i kilka wyprysków od razu stwierdzam, że nie było warto. (Reszta posta została zredagowana na następny dzień, oceniona obiektywnie). Zapraszam do lektury!


Rozmowa była miła, pan doktor wyszedł po mnie do poczekalni i zaprowadził do gabinetu. Było maluteńkie opóźnienie - 3 minuty? Kazał usiąść na krześle (dobrze, że nie na fotelu, bo na pierwszy rzut oka wyglądał strasznie, jak u dentysty) i zapytał z czym przychodzę. Oczywiście zaczęłam od opryszczki - po wywiadzie i moim stwierdzeniu, że pojawiła się na pewno częściej niż 6 razy w ciągu ostatniego roku dostałam zalecenie półrocznego przyjmowania Heviranu doustnie (nie powiem, że nie oczekiwałam tego xd).
Jako drugie pokazałam dwa znamiona, które lekko mi przeszkadzają, zostały zbadane pod (wyglądającą na specjalistyczną) lupą, ale pan dermatolog jeszcze sprawdził mi pozostałe na tułowiu, chociaż "nie mam się czym przejmować, bo tylko 30% czerniaków rozwija się ze starych znamion".

Tutaj proszę - wejdźcie na stronę i sprawdźcie, może jesteście w grupie ryzyka. Jesteśmy po lecie, wczesne badania i wykrycie pomagają wygrywać z rakiem. Nie lekceważcie tej prośby - skóra jest tylko jedna. Strona internetowa kampanii TUTAJ.

Trzecim opisanym problemem była twarz - rumień, rzadko pojawiające się wodne wypryski oraz widoczne naczynko. Stwierdzone zostało, że mam płytko unaczynioną cerę (wow) i na ten rumień pomoże mi tylko laser, który działa najlepiej i może wystarczy nawet tylko jeden zabieg na policzki za 700 zł w klinice. Na pytania o pielęgnację, składy najbardziej odpowiednich kosmetyków, konkretne produkty polecone gdzieś tam w internecie nie otrzymałam odpowiedzi. Na prośbę o ocenienie składu produktu doktor poczytał, stwierdził, że skład jest jak najbardziej na naczynka, ale to same zioła i "on by tego nie brał". Na przyniesione przeze mnie składy produktów, pytania o polecane produkty i w ogóle wymagania polecenia pielęgnacji usłyszałam o kremie La Roche Possay do cery naczyniowo-trądzikowej, ale miałam wrażenie, że myśli sobie "co i po co ona mi tu przyniosła". Na twarz polecił mi za to na noc Skinoren Rosacea, którego dodatkowo okazuje się, już nie produkują, ale kupiłam go w mojej aptece bez problemu. Ma kwas azelainowy i chciałam go i tak wypróbować.


Na minus było dodatkowo to, że akurat skończyły się recepty i muszę iść tam jeszcze raz po odbiór. Następna wizyta za pół roku, ale szczerze? Nie wiem czy pójdę.
Już nie chcę pisać, ile razy bardziej pomocna była dla mnie wizyta u pewnej kosmetolog, którą może niebawem Wam przedstawię.
Tymczasem! Jak Wy oceniacie swoje przygody z kosmetologami i dermatologami? Chwalicie sobie ich usługi? Ja mam chyba zbyt małe problemy z cerą mimo wszystko. Więcej znajdziecie w poprzednim wpisie o kosmetologu - TUTAJ.

piątek, 8 września 2017

Szybki sposób na odrosty

Szybki sposób na odrosty

Hej!


W związku z ostatnim brakiem czasu na cokolwiek, nawet hennę musiałam potraktować po macoszemu. Mega szybkie odrosty z pomocą Banjaras - przepis, który działa na hennie z dodatkiem chemii (podejrzewam Mumtaz n8 o podobne działanie).


1. Gotujemy glutka, wersja dość gęsta - 2 płaskie łyżki na pół szklanki, gotujący przecedziłam na sitku, a że zostało mi dość gęste siemię, wrzuciłam jeszcze raz do garnka, zalałam podobną ilością wody, co na początku i powstał mi drugi, taki sam glut.

2. 15g Banjaras wsypałam do miseczki, zalałam przestygniętym glutem, wymieszałam do odpowiedniej konsystencji - dość rzadki jogurt. Żadnych kwasiaków, dodatków, odstawiania - nic.

3. Postała z godzinę, bo w tym czasie myłam głowę (O'herbal z lnem) i jadłam obiad :D

4. Nakładanie - po kolei od przodu głowy wg cienkich przedziałków, na koniec tył, tylko na szerokość ok 3 cm.

5. Zawinęłam w foliowy czepek, dodałam ręcznik papierowy na kark i nałożyłam drugi czepek dla pewności i czapkę.

6. Po ok. 1,5 h zmyłam mieszankę - ku memu zdziwieniu wypłukała się do czystej wody, pierwszy raz w życiu. Na długość nałożyłam Kallosa Color, bo nie dawałam tam henny.

7. Spanie, suszenie i efekty rano oraz na drugi dzień.

Włosy pierwszego ranka, może ostrzejsze słońce


Drugi ranek po farbowaniu

Wpadajcie na mojego Insta, tam zawsze znajdują się moje pielęgnacje i farbowanie :)

Kosmetolog potrzebny od zaraz + makijaż permanentny i odczucia

Kosmetolog potrzebny od zaraz + makijaż permanentny i odczucia

Sucha, zaczerwieniona skóra twarzy, wypryski i wieczny rumień - czy znalazłam na to rozwiązanie?

Postanowiłam napisać Wam o czymś innym niż włosy, ale niemniej ważnym - twarzy. Od czasu, gdy zaczęłam studia, zaczęły dziać się z nią dziwne i złe rzeczy. Zmiana wody, bardziej zanieczyszczone powietrze, coraz bardziej nieregularny tryb życia i pewnie gorsza dieta spowodowały u mnie po pierwsze okropne problemy z opryszczką, z którymi zmagam się od 4 lat non stop i po drugie uwrażliwienie cery.

Jako nastolatka nigdy nie miałam pryszczy, miałam piękną, jasną i gładką cerę. Zawsze matową, ale zdrową. W pewnym momencie pojawiło się u mnie naczynko na policzku, które wszyscy brali za wyprysk, ale do tej pory jest tylko jedno (raz zamknięte laserowo na 2 lata, odnowiło się jakoś pół roku temu).

A później zaczęły pojawiać się pojedyncze wypryski. Małe białe, jakby wodne, kropeczki, które po zdrapaniu znikały po godzinie. Czasem mam ich więcej, czasem mniej. Nieraz pojawiają się większe i bardziej problematyczne. Najrzadziej w okolicy brody - związane z w pewnym stopniu nietolerowanym przez mój organizm nabiałem.

Skoro znacie już moje problemy - oprócz opadających powiek i wiecznej opryszczki te wypryski to największe z nich. Oczywiście sucha skóra i zaczerwienienia to też problemy, ale nie są aż tak dotkliwe, bo znikają po nawilżeniu i pod makijażem.

Jako pierwszą część kosmetycznych zmagań, drogę do łatwiejszych wakacji i na końcu do efektu zdrowej skóry, chcę opisać moją pierwszą wizytę u kosmetologa. Zawsze uważałam to za zbytek, a wszyscy dookoła twierdzili, że jestem za młoda. Oficjalnie wczoraj skończyłam 23 lata, więc pora zacząć dbać o cerę.


Kosmetolog nie taki straszny - cera


Konsultacja kosmetologiczna to absolutna podstawa, jeśli lubujecie się w kosmetykach, naturalnej pielęgnacji lub macie jakiekolwiek, nawet najmniejsze problemy z cerą. Wiadomo, że przy większych problemach zwracamy się do dermatologa, ale kosmetolog jest dla mnie pierwszym miejscem kontaktu.

Ja na konsultację poszłam po rozmowie z dziewczyną, którą spotkałam w całkowicie przypadkowym miejscu - podczas przejazdu BlaBla Car'em. Zaczęłyśmy luźną pogawędkę w klimatach kosmetycznych (zawsze staram się kogoś zagadać, a jak już złapię kontakt, to nie popuszczam), potem ja zaczęłam temat bardziej specjalistycznych zabiegów i okazało się, że ona jest kosmetologiem z własnym gabinetem! Zachęcona merytoryczną rozmową - umówiłam się do niej - raz kozie śmierć.

Konsultacja miała trwać 30 minut, ale tak się rozgadałyśmy, że ciut się przeciągnęła. 
Obejmowała wywiad początkowy, demakijaż, ocenę stanu skóry, dobór pielęgnacji, a nawet pomoc w określeniu tonacji cery, na koniec został mi nałożony filtr przeciwsłoneczny na twarz i dostałam kilka próbek kosmetyków.

Stwierdzone zostało u mnie zapalenie czerwieni wargowej, a dodatkowo bardzo wysoka możliwość wystąpienia trądziku różowatego. Jestem zwykłą dziewczyną, używałam do twarzy zwykłych kosmetyków. Uwielbiałam żele do twarzy, spirytus salicylowy na każdy wyprysk, a także peelingi mechaniczne z dużymi granulkami. Jakże zgubne okazało się to dla mojej cienkiej, wrażliwej i suchej skóry. Bardzo zcieńczyłam sobie okolicę policzków i nos. Bardzo łatwo na mojej twarzy pojawia się rumień i pojedyncze naczynka.

Kosmetolog poleciła mi odstawienie całkowite peelingów mechanicznych, bardzo sporadyczne używanie kosmetyków mocno myjących, jak żele czy pianki (choć piankę z Ecolabu używam, bo nie sprawia u mnie aż tak mocnego uczucia ściągnięcia, a dobrze oczyszcza raz na jakiś czas), używanie toniku, kremu mocno nawilżającego, różowej glinki, oleju jojoba i filtrów przeciwsłonecznych. Na wizycie byłam pod koniec czerwca, na następnej (brwi i rzęsy) pod koniec lipca, więc rady okazały się zbawienne.

Wyszłam stamtąd niesamowicie zadowolona, bo w końcu ktoś umiał odpowiedzieć na każde moje pytanie, poszerzyć wiedzę i doradzić fachowo, co się u mnie sprawdzi. Zapłaciłam 50 zł, jako depozyt do zabiegu, na jaki się zdecyduję. Idzie jesień, więc wybieram się na oczyszczanie cery i jakieś kwasy, a ta kwota zostanie odliczona od ceny zabiegu.

Byłam tak zadowolona z usługi, że za tydzień na fotelu leżała już moja mama. Miała wykonaną konsultację (obejmującą wszystko powyżej) wraz z oczyszczaniem i maską algową. Mama jak to mama - wiadomo, że doświadczenie z kosmetyczkami miała. Była również bardzo zadowolona, zwróciła uwagę na to, że udzielono jej rad pielęgnacyjnych, dano wskazówki co do dalszej pielęgnacji i odpowiedziano na pytania. Sama też zastanawia się nad dodatkowymi zabiegami.

Kosmetolog w akcji - brwi i rzęsy

Przed wakacjami do gabinetu udałam się ponownie. Postanowiłam po raz pierwszy w życiu wykonać u kogoś usługę depilacji i regulacji brwi oraz farbowania brwi i rzęs.

Regulacja została przeprowadzona woskiem, dopracowana pęsetą i nożyczkami, a kształt dodatkowo uzupełniony 'henną'* do brwi. Brwi przed jako takich tuż przed zabiegiem nie mam, ale znajdziecie je gdzieś we wcześniejszych postach, jeśli Was interesują, a jeśli nie, to pokażę po prostu to, co ważne - efekt po zabiegu. Kompleksowa usługa kosztowała mnie 35 zł. Efekt całkowicie taki jak na zdjęciu utrzymał się do 3 dni, przy czym zmywało się tylko ze skóry.

Włoski ciągle mam zafarbowane (minęło już pięć tygodni), chociaż odrosły mi dookoła i wybiorę się ponownie. Efekt  co do kształtu był idealny z oczekiwaniami - brwi w delikatnym łuku, zwężające przy zewnętrznych końcach, wyrównane symetrycznie. Cudo! Jedynie kolor nie sprawił mi radości, bo wiecie, że szaleję na punkcie czerwonych włosów - obecnie na głowie mam kasztan. Chciałabym mieć identyczne brwi jak włosy, a to się nie udało. Wyszły zbyt chłodne - będę się upierać na mega ciepłe i ciut jaśniejsze!


* wiecie, że nie jestem absolutnie zwolenniczką chemii, dodatków PPD ani nazywania henną czegoś, co nią nie jest, stąd popularnie nazywana farbka do włosków na twarzy znajduje się u  mnie w cudzysłowie.

Przy nakładaniu specyfiku na rzęsy było trochę dyskomfortu, ale na wakacjach nie musiałam przejmować się tuszem, więc było warto.

Ten zabieg kwalifikuję na drugim miejscu super przydatności i must have'u na wakacje - brwi i rzęsy to jednak coś, co na twarzy widać od razu.

Makijaż permanentny - czy warto?

Na zdjęciu powyżej możecie także zaobserwować wyciągnięte kreski. Nie, nie maluję się codziennie. Mam je każdego dnia, bo są permanentne. Zrobiłam je pod koniec 2014 roku i raz żałuję, a raz nie.

Sam zabieg był bardzo nieprzyjemny, choć zaczął się od wyrysowania kresek kredką, wspólnej dyskusji na temat ich kształtu, nałożenia maści znieczulającej. Igła mocno drapie skórę, a przy samej linii rzęs jest to niesamowicie upierdliwe. Leciało mi mnóstwo łez, na drugi dzień miałam okrutną opuchliznę, rany trzeba było odpowiednio pielęgnować, a po miesiącu przyjść na korektę (wliczoną w cenę zabiegu). Teraz wiem, że barwniki i sprzęt były dobrej jakości, a makijażystka kompetentna.

Był to czas w moim życiu, kiedy zaczęłam oglądać YouTube - KatOsu i Maxineczka wywijały pędzlami, a ja dopiero uczyłam się swojej budowy oka i walki z opadającymi powiekami. Bardzo trudno było mi narysować symetryczne i ładne kreski, dlatego zdecydowałam się na makijaż u kosmetyczki. Z kształtu i wyglądu jestem zadowolona, ale powstaje bardzo dużo kwestii 'ale':

- wyglądam dziwnie, mając cały czas namalowane kreski, a nie mając choćby korektora pod oczami lub brwi (tu z pomocą przychodzi 'henna'),

- nie ma opcji na makijaż bez eyelinera, zawsze będzie przebijał i nieraz po prostu poprawiam kosmetykiem kreskę, malując jak po szablonie,

- czas mija i budowa oka ewoluuje, coraz bardziej opadają mi powieki i kreski wyglądają coraz gorzej, choć ciągle ok,

- nie schodzą, zaczynam bać się, czy nie zrobiły się tatuażem,

- są mocno wyciągnięte i z jednej strony elegancko wyciągają oko, a z drugiej... makijaż zawsze jest przez to mocniejszy.  

Brwi malowane przeze mnie plus idealnie komponujące się w makijaż kreski - fryzura kręcąca włosy

Nie pamiętam w tej chwili ceny, jaką zapłaciłam, ale za taki czas, w którym są cały czas takie same, uważam, że było warto. Oczywiście w kwestiach gustu i estetyki nie zawsze uważam, że było, ale przyzwyczaiłam się do nich i nie jestem już taka 'goła'. Oko jest sporo wyraźniejsze i nie ma już tego efektu 'smutnego' oka. Rzęsy też nie muszą być malowane, bo z daleka i tak tego nie widać, a kreska robi swoje. 
Każdy indywidualnie powinien rozważyć tą kwestią.

Oto trzecie miejsce do gwarancji komfortowego wyjazdu i jednocześnie życia. Ile czasu każda z nas spędza rano na makijażu, a kreski to chyba najbardziej pracochłonny aspekt. Ja mam go więcej na sen :D

Wszystkie opinie wyrażone w tym poście są moimi własnymi obserwacjami i zostały przeprowadzone na podstawie wizyt u konkretnych osób.

Polecany post

Szampon - jaki wybrać i jak go dobrać

Kompendium o skórze głowy Skoro wiele z Was nie stosuje metody CG (i ja w pełni rozumiem wskazania, które to wymuszają), a wszelkie pro...