Sucha, zaczerwieniona skóra twarzy, wypryski i wieczny rumień - czy znalazłam na to rozwiązanie?
Postanowiłam napisać Wam o czymś innym niż włosy, ale niemniej ważnym - twarzy. Od czasu, gdy zaczęłam studia, zaczęły dziać się z nią dziwne i złe rzeczy. Zmiana wody, bardziej zanieczyszczone powietrze, coraz bardziej nieregularny tryb życia i pewnie gorsza dieta spowodowały u mnie po pierwsze okropne problemy z opryszczką, z którymi zmagam się od 4 lat non stop i po drugie uwrażliwienie cery.
Jako nastolatka nigdy nie miałam pryszczy, miałam piękną, jasną i gładką cerę. Zawsze matową, ale zdrową. W pewnym momencie pojawiło się u mnie naczynko na policzku, które wszyscy brali za wyprysk, ale do tej pory jest tylko jedno (raz zamknięte laserowo na 2 lata, odnowiło się jakoś pół roku temu).
A później zaczęły pojawiać się pojedyncze wypryski. Małe białe, jakby wodne, kropeczki, które po zdrapaniu znikały po godzinie. Czasem mam ich więcej, czasem mniej. Nieraz pojawiają się większe i bardziej problematyczne. Najrzadziej w okolicy brody - związane z w pewnym stopniu nietolerowanym przez mój organizm nabiałem.
Skoro znacie już moje problemy - oprócz opadających powiek i wiecznej opryszczki te wypryski to największe z nich. Oczywiście sucha skóra i zaczerwienienia to też problemy, ale nie są aż tak dotkliwe, bo znikają po nawilżeniu i pod makijażem.
Jako pierwszą część kosmetycznych zmagań, drogę do łatwiejszych wakacji i na końcu do efektu zdrowej skóry, chcę opisać moją pierwszą wizytę u kosmetologa. Zawsze uważałam to za zbytek, a wszyscy dookoła twierdzili, że jestem za młoda. Oficjalnie wczoraj skończyłam 23 lata, więc pora zacząć dbać o cerę.
Kosmetolog nie taki straszny - cera
Konsultacja kosmetologiczna to absolutna podstawa, jeśli lubujecie się w kosmetykach, naturalnej pielęgnacji lub macie jakiekolwiek, nawet najmniejsze problemy z cerą. Wiadomo, że przy większych problemach zwracamy się do dermatologa, ale kosmetolog jest dla mnie pierwszym miejscem kontaktu.
Ja na konsultację poszłam po rozmowie z dziewczyną, którą spotkałam w całkowicie przypadkowym miejscu - podczas przejazdu BlaBla Car'em. Zaczęłyśmy luźną pogawędkę w klimatach kosmetycznych (zawsze staram się kogoś zagadać, a jak już złapię kontakt, to nie popuszczam), potem ja zaczęłam temat bardziej specjalistycznych zabiegów i okazało się, że ona jest kosmetologiem z własnym gabinetem! Zachęcona merytoryczną rozmową - umówiłam się do niej - raz kozie śmierć.
Konsultacja miała trwać 30 minut, ale tak się rozgadałyśmy, że ciut się przeciągnęła.
Obejmowała wywiad początkowy, demakijaż, ocenę stanu skóry, dobór pielęgnacji, a nawet pomoc w określeniu tonacji cery, na koniec został mi nałożony filtr przeciwsłoneczny na twarz i dostałam kilka próbek kosmetyków.
Stwierdzone zostało u mnie zapalenie czerwieni wargowej, a dodatkowo bardzo wysoka możliwość wystąpienia trądziku różowatego. Jestem zwykłą dziewczyną, używałam do twarzy zwykłych kosmetyków. Uwielbiałam żele do twarzy, spirytus salicylowy na każdy wyprysk, a także peelingi mechaniczne z dużymi granulkami. Jakże zgubne okazało się to dla mojej cienkiej, wrażliwej i suchej skóry. Bardzo zcieńczyłam sobie okolicę policzków i nos. Bardzo łatwo na mojej twarzy pojawia się rumień i pojedyncze naczynka.
Kosmetolog poleciła mi odstawienie całkowite peelingów mechanicznych, bardzo sporadyczne używanie kosmetyków mocno myjących, jak żele czy pianki (choć piankę z Ecolabu używam, bo nie sprawia u mnie aż tak mocnego uczucia ściągnięcia, a dobrze oczyszcza raz na jakiś czas), używanie toniku, kremu mocno nawilżającego, różowej glinki, oleju jojoba i filtrów przeciwsłonecznych. Na wizycie byłam pod koniec czerwca, na następnej (brwi i rzęsy) pod koniec lipca, więc rady okazały się zbawienne.
Wyszłam stamtąd niesamowicie zadowolona, bo w końcu ktoś umiał odpowiedzieć na każde moje pytanie, poszerzyć wiedzę i doradzić fachowo, co się u mnie sprawdzi. Zapłaciłam 50 zł, jako depozyt do zabiegu, na jaki się zdecyduję. Idzie jesień, więc wybieram się na oczyszczanie cery i jakieś kwasy, a ta kwota zostanie odliczona od ceny zabiegu.
Byłam tak zadowolona z usługi, że za tydzień na fotelu leżała już moja mama. Miała wykonaną konsultację (obejmującą wszystko powyżej) wraz z oczyszczaniem i maską algową. Mama jak to mama - wiadomo, że doświadczenie z kosmetyczkami miała. Była również bardzo zadowolona, zwróciła uwagę na to, że udzielono jej rad pielęgnacyjnych, dano wskazówki co do dalszej pielęgnacji i odpowiedziano na pytania. Sama też zastanawia się nad dodatkowymi zabiegami.
Kosmetolog w akcji - brwi i rzęsy
Przed wakacjami do gabinetu udałam się ponownie. Postanowiłam po raz pierwszy w życiu wykonać u kogoś usługę depilacji i regulacji brwi oraz farbowania brwi i rzęs.
Regulacja została przeprowadzona woskiem, dopracowana pęsetą i nożyczkami, a kształt dodatkowo uzupełniony 'henną'* do brwi. Brwi przed jako takich tuż przed zabiegiem nie mam, ale znajdziecie je gdzieś we wcześniejszych postach, jeśli Was interesują, a jeśli nie, to pokażę po prostu to, co ważne - efekt po zabiegu. Kompleksowa usługa kosztowała mnie 35 zł. Efekt całkowicie taki jak na zdjęciu utrzymał się do 3 dni, przy czym zmywało się tylko ze skóry.
Włoski ciągle mam zafarbowane (minęło już pięć tygodni), chociaż odrosły mi dookoła i wybiorę się ponownie. Efekt co do kształtu był idealny z oczekiwaniami - brwi w delikatnym łuku, zwężające przy zewnętrznych końcach, wyrównane symetrycznie. Cudo! Jedynie kolor nie sprawił mi radości, bo wiecie, że szaleję na punkcie czerwonych włosów - obecnie na głowie mam kasztan. Chciałabym mieć identyczne brwi jak włosy, a to się nie udało. Wyszły zbyt chłodne - będę się upierać na mega ciepłe i ciut jaśniejsze!
* wiecie, że nie jestem absolutnie zwolenniczką chemii, dodatków PPD ani nazywania henną czegoś, co nią nie jest, stąd popularnie nazywana farbka do włosków na twarzy znajduje się u mnie w cudzysłowie.
Przy nakładaniu specyfiku na rzęsy było trochę dyskomfortu, ale na wakacjach nie musiałam przejmować się tuszem, więc było warto.
Ten zabieg kwalifikuję na drugim miejscu super przydatności i must have'u na wakacje - brwi i rzęsy to jednak coś, co na twarzy widać od razu.
Makijaż permanentny - czy warto?
Na zdjęciu powyżej możecie także zaobserwować wyciągnięte kreski. Nie, nie maluję się codziennie. Mam je każdego dnia, bo są permanentne. Zrobiłam je pod koniec 2014 roku i raz żałuję, a raz nie.
Sam zabieg był bardzo nieprzyjemny, choć zaczął się od wyrysowania kresek kredką, wspólnej dyskusji na temat ich kształtu, nałożenia maści znieczulającej. Igła mocno drapie skórę, a przy samej linii rzęs jest to niesamowicie upierdliwe. Leciało mi mnóstwo łez, na drugi dzień miałam okrutną opuchliznę, rany trzeba było odpowiednio pielęgnować, a po miesiącu przyjść na korektę (wliczoną w cenę zabiegu). Teraz wiem, że barwniki i sprzęt były dobrej jakości, a makijażystka kompetentna.
Był to czas w moim życiu, kiedy zaczęłam oglądać YouTube - KatOsu i Maxineczka wywijały pędzlami, a ja dopiero uczyłam się swojej budowy oka i walki z opadającymi powiekami. Bardzo trudno było mi narysować symetryczne i ładne kreski, dlatego zdecydowałam się na makijaż u kosmetyczki. Z kształtu i wyglądu jestem zadowolona, ale powstaje bardzo dużo kwestii 'ale':
- wyglądam dziwnie, mając cały czas namalowane kreski, a nie mając choćby korektora pod oczami lub brwi (tu z pomocą przychodzi 'henna'),
- nie ma opcji na makijaż bez eyelinera, zawsze będzie przebijał i nieraz po prostu poprawiam kosmetykiem kreskę, malując jak po szablonie,
- czas mija i budowa oka ewoluuje, coraz bardziej opadają mi powieki i kreski wyglądają coraz gorzej, choć ciągle ok,
- nie schodzą, zaczynam bać się, czy nie zrobiły się tatuażem,
- są mocno wyciągnięte i z jednej strony elegancko wyciągają oko, a z drugiej... makijaż zawsze jest przez to mocniejszy.
|
Brwi malowane przeze mnie plus idealnie komponujące się w makijaż kreski - fryzura kręcąca włosy |
Nie pamiętam w tej chwili ceny, jaką zapłaciłam, ale za taki czas, w którym są cały czas takie same, uważam, że było warto. Oczywiście w kwestiach gustu i estetyki nie zawsze uważam, że było, ale przyzwyczaiłam się do nich i nie jestem już taka 'goła'. Oko jest sporo wyraźniejsze i nie ma już tego efektu 'smutnego' oka. Rzęsy też nie muszą być malowane, bo z daleka i tak tego nie widać, a kreska robi swoje.
Każdy indywidualnie powinien rozważyć tą kwestią.
Oto trzecie miejsce do gwarancji komfortowego wyjazdu i jednocześnie życia. Ile czasu każda z nas spędza rano na makijażu, a kreski to chyba najbardziej pracochłonny aspekt. Ja mam go więcej na sen :D
Wszystkie opinie wyrażone w tym poście są moimi własnymi obserwacjami i zostały przeprowadzone na podstawie wizyt u konkretnych osób.