wtorek, 30 stycznia 2018

Włosowe spotkania - Wrocław

Włosowe spotkania - Wrocław

Hej!


Dziękuję! To pierwsze słowo, które nasuwa mi się na myśl po spotkaniach. Dziewczyny zawsze przychodzą uśmiechnięte, otwarte, ciepłe... Jesteście ciekawi spotkań we Wrocławiu? A może chętnie byście się wybrali na jedno? Zachęcam do śledzenia mojej strony na Facebooku i Instagrama - tam wszelkie informacje znajdują się dużo bardziej na bieżąco niż tutaj :) A dzisiaj fotorelacja! Może wyczytacie z min na zdjęciach jakieś zachęcenie :) 


Pierwsze spotkanie odbyło się 29 X 2017 i udało nam się zebrać w 5, mimo że było okropnie zimno na dworze, a wiatr rozwiewał nam loki na wszystkie strony! Miejscem spotkania była Costa Coffee na Świdnickiej i nie, nie mamy żadnych powiązań, po prostu tam było komfortowe miejsce dla nas wszystkich :)
Wioletta, ja, Karolina, Ania i na froncie Kaja
Wtedy jeszcze nie wpadłyśmy na pomysł dzielenia się kosmetykami lub ich próbkami. Było nas 5 i atmosfera była wesoła, choć nie cały czas było włosowo.

Drugie spotkanie uważam za sobotę 20 stycznia, kiedy to przyjechała Dorota z Opola, a dziewczynom bardziej pasowała niedziela - wybrałam się z domu i na szybko spotkałyśmy się we 2 :) Wymiana kosmetyków, doświadczeń z fryzjerami i szybka fotka, a potem prawie pogoń za pociągiem. Zdjęcie w mega sztucznym świetle, aż widać moje odrosty :D

Dorota i ja
Niedziela 21 stycznia to właściwe spotkanie, niby 2, ale jednak już trzecie. Tym razem udało nam się zebrać w 6, a ja, Wioletta i Kaja to skład z pierwszego spotkania. 

Justyna, Paulina i Marta na tyle, a z przodu Wioletta, ja i Kaja :)
Mam nadzieję, że w miarę kolejnych spotkań przybędzie nam chętnych, bo póki co tendencja jest wzrostowa! Nie musicie się bać, ani wstydzić do nas dołączyć! Nie gryziemy :D.

A na koniec bonus! Ja z Wiolettą podczas pierwszego spotkania - obie miałyśmy jeszcze nie obcięte włosy!


Do następnego i do zobaczenia na kolejnym spotkaniu!

niedziela, 21 stycznia 2018

Włosowa aktualizacja: cięcie i skręt

Włosowa aktualizacja: cięcie i skręt

Hej!


Jestem pewna, że już wiecie o tym, że zmieniłam fryzurę. W zasadzie nie przesadzę bardzo, jak napiszę, że było to ostre cięcie. Przygotowywałam się na stratę całego ombre, ale finalnie po zmierzeniu włosów tak jak zwykle, straciłam 18 centymetrów z ogólnej długości. Włosy zwłaszcza na samym dole po rozjaśnieniu końców były bardzo zniszczone. Mocno się plątały i generalnie utrudniały mi życie. Teraz są wizualnie gęstsze, gładsze i w końcu mają prawie jednolity kolor, na co w zasadzie czekałam. Jesteście ciekawi co i jak? Zapraszam! 
Skrócenie włosów chodziło za mną już od pewnego czasu. Rozjaśnione końcówki zaczęły się nie tylko rozdwajać, ale także roztrajać i więcej. Przez to nawet prawie straciłam ochotę na pielęgnację, a już na pewno na zabawy w nawilżanie i ratowanie tego sianowatego ombre. Już od pewnego czasu obserwujecie u mnie tendencję do odradzania rozjaśniania. Poza tym ani odrobinę nie mam ochoty nosić aż tak lisiego rudego na głowie... No cóż, ten typ, który idzie w czerwień. 
Cięcie było dla mnie też argumentem, który pozwalał mi odwlekać farbowanie. Wiedziałam, że niepotrzebnie stracę więcej ziół i ogólnie cierpliwości. Teraz włosy dużo łatwiej się oddzielają, przeczesują i mam nadzieję, że będzie to kluczowe w procesie koloryzacji. Końcówki są jak żyletki, aż chętnie pooglądałabym pod mikroskopem!

Skoro motywy mamy wyjaśnione, to pora zaprezentować włosy i opisać trochę wrażenia z całego procesu. Zdjęcie poniżej przedstawia rozczesane fale na sucho już w salonie. Włosy miały cztery dni od mycia, bo zostałam uprzedzona, że przed cięciem będą umyte. 


Tak jak napisałam już wyżej, pierwszą wykonaną czynnością na moich włosach było ich rozczesanie TT. Następnie włosy zostały dwukrotnie umyte szamponem, który wytworzył mnóstwo piany, ale mimo wszystko skóra głowy nie została dokładnie wymasowana. Do tego procesu mam chyba największe obiekcje i już rozumiem, dlaczego dziewczyny tak lubią obcinanie na sucho. Następne czesanie po myciu obejmowało już spryskanie końcówek jakąś dziwną mgiełką, która oczywiście miała za zadanie jego ułatwienie. Przebiegło bez problemów.

Cięcie zostało dokładnie omówione, ile cm spodziewam się stracić (moim celem było około 20, chciałam pozbyć się ombre, którego jeszcze trochę zostało, ale mimo wszystko te włosy wyżej są znacznie zdrowsze), na jaką stronę się czeszę (wiecie, że ciągle przerzucam grzywkę między stronami, więc wykonane jest na środek), jak krótka ma być grzywka, cieniowanie. Włosy na samym dole są praktycznie już całkiem w półkole, ponieważ U, które miałam wcześniej, wymagałoby znacznie bardziej drastycznego skrócenia włosów z przodu. Mega podobają mi się włosy przerzucone do przodu i sięgające bioder, cóż, mam następny cel :D


Po cięciu zostałam zapytana, jak chcę być wystylizowana. Początkowo miało to być oczywiście czesanie na "kręcono", ale uznałam, że wystarczająco długo będę tak chodzić, że zdecydowałam się na wysuszenie włosów wyciągniętych na szczotkę. i następne zdjęcie przedstawia już włosy w tej postaci. Przez silikony i układanie zyskały dużo więcej połysku niż mają na co dzień. Nawet w dzień po fryzjerze zaczęło świecić słońce i nie mogłam się powstrzymać, żeby nie nagrać jak pięknie błyszczy się moja hennowana czupryna - zdjęcia niestety nie wyszły korzystnie i było do obejrzenia tylko na ig, ale nie martwcie się! Idzie wiosna, będą blaski i błyski. 


Przychodzę więc do meritum i nie trzymam Was więcej w niepewności – oto porównanie. Włosy zaraz po umyciu przed fryzjerem oraz te już nowe wystylizowane w stary sposób. Nawet można całe mycie, stylizację i mieszanie maski (czyt. tuning) zobaczyć jeszcze przez kilka godzin w moim story jako live na instagramie :) Moje konto to @ginger.shidless.

Co myślicie o efekcie końcowym i wersji kręconej? Wystylizowane są na gluta z Syossem. Nie znam mocniejszego połączenia, aż miałam strączki!

Porównanie skróconych i przed fryzjerem po podobnej stylizacji
Tutaj całkowicie końcowy efekt po odgnieceniu na wodę różaną :)


Salon, który zawsze polecam, to Pracownia Fryzjerska "Luna" z Ząbkowic Śląskich, a moje cięcie wykonuje Magdalena Rygiel. Polecam serdecznie, bo włosy jednak układają się super! Pomyślę nad skróceniem włosów z przodu przy następnym razie, a póki co ciekawa jestem jak będą wyglądały, gdy przyzwyczają się do tego cięcia <3
Do następnego!

piątek, 19 stycznia 2018

Odżywienie skrętu - płukanka octowa

Odżywienie skrętu - płukanka octowa

Hej! 


Nie wiem czy już widzieliście filmik, który niedawno pojawił się na kanale (LINK), czy może moje posty na Facebooku, ale nie mogę powstrzymać się, żeby nie opisać tego tutaj. Przetestowałam ostatnio sposób, który dla mnie okazał się absolutnym hitem. Jesteście ciekawi? Zaczynamy!
Płukanka octowa, czyli coś co oklapnięte i matowe włosy zamienia piękne loki

O płukance z octu jabłkowego najwięcej czytałam na grupie. Jakiś tydzień przed moim testowaniem, polecałam ją bardzo często dziewczynom, które miały problemy z oklapniętymi włosami i brakiem definicji loków. Kiedy trafiłam na ocet jabłkowy na półce w sklepie, nie mogłam się powstrzymać, żeby go nie kupić. A kiedy już trafił do mojej kuchni, prawie od razu go wykorzystałam do celów włosowych. 


Moja płukanka miała na celu pomoc w odżywieniu włosów, które ostatnio w ogóle nie chciały ze mną współpracować. Nie układały się, od razu oklapywały, były nawet aż matowe, mimo że w ogóle ostatnio nie używam silikonów i mocno pilnowałam zasad CG (LINK). Uznałam jednak, że pora na solidne oczyszczenie. Wszystko co zrobiłam, to umycie włosów mocnym szamponem, tak! Mocnym, ale tylko włosów na długości. Nie katowałam skalpu. Użyłam szamponu do włosów kręconych z ekstraktem z chmielu O'herbal - zawiera SMS podobnie, jak jego bracia. Na koniec mycia wypłukałam porządnie włosy w płukance. Moja proporcja miała naprawdę duże stężenie, bo niektórzy robią łyżkę octu jabłkowego na szklankę wody. U mnie było to pół szklanki octu na 2 szklanki, czyli 1:4. Wszystko dokładnie zobaczycie w filmie tu:


Użyłam do tego dwóch misek, jednej małej, w której miałam około 0,5 l płukanki, drugiej trochę większej, w której układałam włosy. Roztwór spływający z włosów przelewał się do drugiej miski, więc mogłam z powrotem go przelać do mniejszej i tak kilka razy. Wszystko zobaczycie na filmiku.

Przed płukanką, pierwszy dzień po myciu, kryzys...
Dziewczyny w komentarzach pod filmikiem napisały mi, że to był genialny pomysł (z miskami), dlatego dzielę się też z Wami tym także tutaj. Polewałam tak włosy ze trzy razy, a później też trzymałam je w misce, ochlapując przez niedługi czas. Chyba kluczowe było też to, że ostatniego płukania nie zrobiłam czystą wodą, ale trochę mocniej rozwodnioną płukanką. 

Dużym minusem okazało się to, że stężenie octu było na tyle duże, że jego zapach utrzymywał się na włosach nawet po kolejnym myciu. Nie był już tak bardzo intensywny, ale po prysznicu, kiedy włosy trochę się zamoczyły, było go czuć znacznie bardziej. Ten minus nie wpłynie jednak na moją ocenę działania płukanki, której daję pięć z plusem. Włosy tak cudownie odżyły, że następnym razem, gdy tylko zobaczę, że gorzej się kręcą, od razu sięgnę po ocet. 

Włosy świeżo po płukance, stylizacja w stylu reanimacji
Zdjęcia mówią same za siebie, co najmniej 2 skręty do góry. Zachwyt!
Czeka mnie jeszcze doproteinowywanie, ale to oczywiście jeden z niezbędnych składników PEH. Wy też nie zapominajcie o odpowiednim dostarczeniu wszystkich składników i systematycznym oczyszczaniu z oblepiaczy.

Do następnego!

wtorek, 9 stycznia 2018

Kubeczek menstruacyjny Lily Cup Compact bez kitu

Kubeczek menstruacyjny Lily Cup Compact bez kitu

Hej!


Dzisiaj post typu „kobiece sprawy”. Mam nadzieję, że temat nie będzie dla Was zbyt kontrowersyjny i intymny, ale chcę napisać i jak najbardziej przybliżyć Wam kubeczek menstruacyjny.
Zapraszam na posta! 



Wiecie, że interesuję się naturalną pielęgnacją, która nie tylko ma na celu rozpieszczanie ciała przez świetnej jakości składniki i umysłu poprzez świadomość prozdrowotności i naturalnego pochodzenia. Wiem też, że dla Was niekiedy kluczowe znaczenie ma bycie cruelty-free przez firmę albo ogólnie preferujecie używanie kosmetyków wegańskich. Moim celem jest też przede wszystkim ochrona środowiska, bo to co my robimy z nim teraz, w przyszłości odbije się na nas. Zresztą już się odbija. Nie będę tutaj pisać wywodów o zatonięciu w górze śmieci, tylko jak ja postanowiłam się do tego mniej przyczyniać w kwestii kosmetycznej.

Może wiecie, że ja skusiłam się na swój kubeczek po obejrzeniu filmików u Pink Candy na yt. Widziałam filmiki z recenzjami, z porównaniami i ogólnie z jej opinią. Natalia robi naprawdę świetną robotę, dlatego uznałam za słuszne, żeby jej uwierzyć i w tej kwestii. 
Po przeanalizowaniu oferty pewnej drogerii internetowej, która sprzedaje kubeczki, zdecydowałam się na składany Lilly Cup Compact, który też był mocno polecany przez Natalię. Jest różowy, wyposażony w specjalne pudełeczko do przechowywania i można go złożyć do rozmiaru makaronika. Dzięki temu zawsze może być pod ręką.

Moje pierwsze wrażenia były dość mieszane. Ustrojstwo wydawało się dość duże, twarde i dziwnie giętkie. Nie będę was oszukiwać, że pierwsza aplikacja była dla mnie czystą przyjemnością, bo nawet się nie powiodła, ale już za drugim razem się udało! Jakże dużego zdziwienia wtedy doznałam! Okazało się to naprawdę łatwe,  kubeczka nie czuć absolutnie - moja budowa pozwala mi na noszenie go bardzo komfortowo bez żadnego przycinania ogonka. Co prawda składa się nieraz w najmniej odpowiednim momencie, ale to tylko podczas aplikacji, więc zawsze można to skorygować w kilka sekund.


Głównymi zaletami są zatem:
oszczędności długofalowe, ponieważ ja już od kilku lat nie wyobrażałam sobie menstruacji bez tamponów, które co miesiąc kosztują około 15 zł. Za kubeczek zapłaciłam dokładnie 139,99 zł czyli już po około 9 miesiącach wyjdę na zero.
Ile śmieci można zaoszczędzić już przez tylko 3 miesiące użytkowania, a można używać go nawet przez 10 lat. W tej chwili jestem już po trzecim cyklu i absolutnie nic się z nim nie dzieje, wyparzanie znosi świetnie, dalej jest elastyczny i niezmieniony.
Na koniec dla mnie najważniejsze – wygoda! Zakładam kubeczek, wychodzę z domu i totalnie się nie martwię. Opróżnianie i mycie go co 12 h to dla mnie idealne rozwiązanie. W domu staram się zawsze umyć go wodą i płynem do higieny intymnej – u mnie zawsze ulubiony Facelle. Nie uważam tego za niehigieniczne, bo i tak tylko zbiera to, co by w nas było. Producent także zaleca wymianę w częstotliwości 2-3 razy na dobę, oczywiście częściej im obfitsze krwawienie. Kubeczek nie jest jak tampony, nie sprzyja rozwojowi bakterii. Będzie dobry na basen czy inne plażowanie.
Kompaktowość i przechowywanie w bardzo zgrabnym pudełeczku :)


Przed pierwszym użyciem i najlepiej po każdym skończonym okresie należy go wygotować przez około 5 min. To jedna z kilku głównych wad dla mnie, bo jestem leniwa, a jak już przyjdzie okres totalnie nie mam ochoty myśleć jeszcze o wygotowywaniu.
Po pierwszym użyciu byłam zachwycona, ale też lekko zniesmaczona, ponieważ mój kubeczek w kilku miejscach się odbarwił. Nie było tego bardzo mocno widać, ale jednak. Myślałam, że tak mu już zostanie, więc jaka była radość, gdy zeszło po wygotowaniu. 
Ostatnia wada to oczywiście aplikacja. Musimy sobie wypracować metodę, jaka będzie się u nas dobrze sprawdzała. U mnie w grę wchodzi tylko i wyłącznie jeden sposób, ze składaniem go w C, co na szczęście jest całkowicie do wykonania w domu, a poza nim nie czuję potrzeby opróżniania częściej niż co ok. 12 h, bo i tak po nich zapełnienie to pierwszy poziom (do pierwszego miejsca składania).

Mam nadzieję, że nikogo nie zniesmaczyłam, a tylko przekonałam do tego, że jest to naprawdę wyjątkowo dobre rozwiązanie. Polecam szczególnie wszystkim, które nie wyobrażają sobie swojego okresu inaczej niż z tamponami, jak ja do tej pory. Teraz nie wyobrażam już sobie bez kubeczka. W razie jakichkolwiek dodatkowych pytań – piszcie komentarze lub najlepiej wiadomość prywatną na Instagramie @ginger.shidless lub Facebooku. 
Do następnego!

piątek, 5 stycznia 2018

Białe końcówki, czyli zniszczenia idą do góry

Białe końcówki, czyli zniszczenia idą do góry

Hej!


Przygotowałam dzisiaj posta dla włosowych sadystów. Chcecie pooglądać zniszczone końcówki? Skutki niezabezpieczania rozjaśnionych włosów? Rzadkiego podcinania? Zapraszam!


Pokazuję Wam te zdjęcia nie bez przyczyny. To moje włosy. Zdjęcie prawe na górze to odgryziony włos na potrzeby eksperymentu. Tak, odgryziony, miałam całe 10 cm do nożyczek... Reszta to naturalne końcówki po przejściach. A jakie piękne miotełki!


Tutaj widły! i to jakie rozbudowane, popatrzcie niżej, tam są zbliżone.


Zdjęcia w przybliżeniu są dużo bardziej drastyczne, niż widziana gołym okiem "biała końcówka". Nigdy nie sądziłam, że moje włosy potrafią się aż tak zniszczyć, wystarczyło rozjaśnić włosy. Póki co pewnie przechodzę jeszcze z tydzień i umówię się do fryzjera. Dobrze byłoby się umówić też na thermocut, ale moja fryzjerka niestety go nie ma. Zaczęłam znowu intensywnie wcierać, mam nadzieję, że będą rosły szybko, bo jak już ścinać, to tym razem nie mało. Powoli czuję się zdecydowana!

Dziewczyny często skarżą się na brak przyrostu, który jest po prostu wykruszaniem końcówek, niszczeniem ich i posuwaniem się zniszczeń do góry. Bez podcinania ostrymi nożyczkami, thermocutem lub brzytwą - nie pozbędziecie się tego problemu, dlatego wszystkich zachęcam do chodzenia do fryzjera i pilnowania stanu końcówek.

Listę polecanych fryzjerów znajdziecie na grupie w plikach :)

P.S. Jak wrażenia? Idziecie do fryzjera? :D

środa, 3 stycznia 2018

Absolutni ulubieńcy tego (pół)roku oraz plany na przyszły

Absolutni ulubieńcy tego (pół)roku oraz plany na przyszły
Wyklepałam już dla Was post z podsumowaniem roku oraz planami na następny i po prostu nie mogłam się oprzeć napisaniu TOTALNYCH ULUBIEŃCÓW! O bieżącej pielęgnacji wiecie na bieżąco, ale chciałabym przedstawić (po raz kolejny) moje hity. Kosmetyki, które dla mnie są must have'ami przynajmniej dla falowanych włosów :)


No i, pozostając w temacie, chyba zapomniałam o jednym ważnym postanowieniu na nowy rok, czyli RECENZJACH! Kurczę, nic wam tu tak wprost nie polecam w sumie, buble były w okolicy wakacji i to raczej nie takie włosowe :D Dlaczego nic nie piszecie?! Wy w ogóle nic nie piszecie... Nie macie o czym? Nie macie żadnych doświadczeń? Serio? Ja jak już do kogoś wchodzę, to obowiązkowo zostawiam komentarz, zawsze tez staram się też zajrzeć do blogujących... No cóż, w podsumowaniu nie narzekałam za bardzo, to ponarzekałam tutaj!

Podstawowy element pielęgnacji - myjadło! Wiecie, że głównie myję włosy odżywką, dlatego też moim absolutnym hitem przez cały okres od wakacji aż do listopada był Kallos Color, zużyłam półtora dużego słoja i... przestałam! Dziewczyny nastraszyły mnie, że może powodować wzmożone wypadanie włosów, dlatego na razie używanie zawiesiłam, ale niedługo do niego wrócę, żeby sprawdzić, czy coś się wzmaga. Skóra była zadowolona, włosy też świeże, miękkie... Trudno! Na razie używam odżywki Balea i pewnie będę używać, dopóki się nie skończy, bo też spełnia swoją rolę :)


W planach mam koniecznie próbę mycia Vatiką z czarnuszką i Ziają do mycia z tsubaki, czekajcie na recenzje :D

Sporadyczny element - szampon. Mocny to O'herbal z lnem, choć zaczęłam używać tego z chmielem (do stosowania przed henną głównie), a delikatny to Vianek czerwony! Nie spodziewałam się, że skóra będzie tak długo świeża po szamponie, kiedy to mój były ulubieniec - Ecolab z aloesem - spowodował przetłuszcz na drugi dzień :( na pewno będę do niego wracać i dawać znać, jak się sprawdza, póki co 2 razy pod rząd z szamponem to u mnie maksymalna ilość, odżywka jest dla mnie idealna do mycia :)

W planie nie mam testowania nowych szamponów, moje cg jest dość silne, ale... kto wie.

Moja konieczność - odżywka bez spłukiwania - nie wszyscy tak robią, ale dla mnie hitem okazał się Cantu aktywator! Gdy siano sięgało zenitu po zaniedbaniu ombre - pomógł niesamowicie. Włosy wróciły do swojej mięsistości, a w zasadzie nabrały takiej, jakiej nigdy nie miały, zdefiniowały się i pofalowały, puch zniknął. Po prostu polecam :) Ale uwaga! w składzie występuje KOKOS i trochę proteinek! Niedługo pełna recenzja, mam nadzieję!

Coś, bez czego nie ma moich fal - stylizator. Nie będzie tajemnicą, że glut wygrywa wszystko, jak już widzieliście w rankingu, ale! Syoss też daje radę :) Zwłaszcza na Sylwestra zaskoczył mnie niesamowicie. Póki co jest najlepszy ze wszystkich testowanych przeze mnie gotowych produktów.


Na pewno będę testować nowe żele, bo mleczek ani kremów już nie tykam. Coś z Cantu, może Shea albo Deva? Kto wie...

Koniec pielęgnacji? A olejki, wcierki, sera? No cóż, Banfi póki co jest największym wcierkowym pretendentem, ale nie znalazłam jeszcze swojego oleju. Jedynie mgiełka szungitowa pod olej - ulubieniec humektantowy, maseczka drożdzowa Babuszki - emolientowy i keratyna jako półprodukt z proteinek.

Co u Was z produktów do włosów sprawdziło się najlepiej? Odkryliście jakąś perełkę? Koniecznie mi o niej napiszcie!

Ulubieńcy twarzowi bez nowości - absolutnie idealnie sprawuje się u mnie zestaw opisany w rutynie TUTAJ i na razie nic nie zmieniam. Maskę ze ślimakiem mam nadzieję też pamiętacie :) Oto ona:


To tyle! Do następnego :)


Polecany post

Szampon - jaki wybrać i jak go dobrać

Kompendium o skórze głowy Skoro wiele z Was nie stosuje metody CG (i ja w pełni rozumiem wskazania, które to wymuszają), a wszelkie pro...