niedziela, 12 kwietnia 2020

Makijaż ślubny i czy na pewno potrzebujemy próbnego

Makijaż próbny to taki zabieg, który pozwala odetchnąć psychicznie, że chociaż nad jedną kwestią w dniu ślubu na pewno będziemy mieć kontrolę. Z reguły to sama przyjemność, relaks i kreatywne kombinowanie. Czy na pewno? U mnie było troszkę inaczej.

Moja historia z kosmetykami katalogowymi Mary Kay - uzupełnienie


Po opublikowaniu opinii o linii Time Wise z Mary Kay, czyli Cudownym Zestawie i Płynie Nawilżającym, doszłam do wniosku, że chyba nie dałam rady przedstawić Wam wszystkiego. Ta historia wręcz domaga się ode mnie szerszego kontekstu. W tym wpisie uzupełnię przygodę ze wspominaną makijażystką i dopowiem kilka kwestii co do samych kosmetyków.

uśmiechnięta twarz kobiety z zamkniętymi oczami, dwie dłonie z pędzlem, wykonywanie makijażu

Po co mi była makijażystka?


We wrześniu postanowiłam, że w lutym wezmę ślub. Nie będę przedłużać tej kwestii, ale wiecie, standardowo - były zaręczyny, to trzeba wziąć ślub. Ja czekałam na pierścionek dość długo, dlatego uznałam, że pół roku do ślubu będzie wystarczającym okresem.

W toku wszystkich przygotowań musiałam wybrać podwykonawców, którzy są sprawdzeni i usługi których mnie usatysfakcjonują. Wiecie, że ja z fryzjerem nie mam problemu, bo każde moje cięcie od pewnego czasu wykonuje jedna osoba. O jej sposobie pracy i moich wrażeniach możecie poczytać choćby tu. Makijaż mogłabym kombinować sama, ale byłoby to zdecydowanie zbyt dużo czasu i nerwów, więc zawierzyłam się specjalistce.

Makijażystka wybrana przeze mnie jest osobą z polecenia, z której usług ja wcześniej nie korzystałam, ale widziałam jej pracę i uznałam, że mogę jej zaufać. Co do makijażu i jego wyglądu nie pomyliłam się, w dniu ślubu wyszło pięknie, a moja świadkowa to już w ogóle zrobiła największą furorę! Ale ja nie o tym.

Jak to było z tymi makijażami próbnymi 


Umówiłam się na makijaż próbny dość wcześnie - prawie na miesiąc przed weselem. Wcześniej poszłam na kwas i oczyszczanie do Sylwii, żeby dobrze się przygotować i byłam spokojna o cerę.

Pojechaliśmy do studia razem z narzeczonym. Nie wierzę w zabobony, a cenię jego rady, bo w końcu to jemu (zaraz po sobie samej) miałam się najbardziej podobać. Pani kosmetyczka powitała nas dość chłodno, nie oferując nawet wody do picia, co wydało mi się dziwne. No ale do konkretów - zaprosiła mnie na fotel i się zaczęło.

Po pierwsze wywiad - moja pielęgnacja, jak zwykle się maluję, co robię z twarzą, jakie mam problemy, co mi się podoba. Standardowo, ale pierwsza lampka zaświeciła się, gdy zostałam zrugana za niemalowanie się na co dzień. Zostało to zaargumentowane tym, że makijaż jest naszą warstwą ochronną. No nie wiem, dla mnie nie jest konieczny, ale pewnie tak mówią na szkoleniach.

Później zostało mi zlecone wykonanie peelingu twarzy zestawem do „mikrodermabrazji” Mary Kay. Pomyślałam - no dobra, lekki peeling przed makijażem spoko, ale przecież byłam na kwasach... pani kosmetyczka stwierdziła, że to nic, po czym zleciła mocniejsze złuszczenie okolic nosa - moich najwrażliwszych. O zmaganiach z nimi u kosmetologa i wcześniejszej kondycji skóry twarzy już pisałam.

Po wykonaniu peelingu usiadłam znowu na fotel. Teraz już nie wiem, kiedy dokładnie moja cera została oceniona jako przesuszona, odwodniona i POROWATA (a tego o niej nie słyszałam nigdy), ale nałożona została mi baza nawilżająca i przeszłyśmy do makijażu oczu.

Zaczęłyśmy od zamalowania moich permanentnych kresek, cieniowania, odklejenia rzęs. Pani makijażystka przez cały czas nie była zbyt rozmowna, mimo mojego zagadywania i prób żartów. Było jakoś tak sztywno i wręcz niemiło. Robiła swoją robotę i zastanawiała się, jak zrobić najlepiej, tak pomyślałam.

Makijaż oka wyszedł bardzo ładnie, leciutka modyfikacja co do linii wodnej i dolnego wewnętrznego kącika i lekko dłuższe rzęsy w zewnętrznym i byłoby ideolo. No ale potem był makijaż twarzy...

Jak na suchej cerze wygląda wodoodporny podkład?


Myślę, że większość z Was się domyśla. Zmarszczki uwydatniły się prawie od razu, na czole zaczęły wychodzić niewidzialne dotąd suche skórki. Istny koszmar. Nastąpiło kilka prób „poprawek”, ale nie było jak... Zostałam skierowana ponownie do łazienki z ogromną prośbą o szczególną uwagę na oczy, coby się nic nie rozmazało i zmyłam czoło i policzki z podkładu emulsją myjącą.

Zaczęłyśmy od nowa. Baza - podobno mocniej nawilżająca, trochę kremu, podkłady nawilżające, lekki korektor. Wyszło lepiej, choć było widać, że to nie jest satysfakcjonujący efekt.

Chyba wtedy emocje zaczęły puszczać nam obu. Ja się nasłuchałam, jaka to moja skóra nie jest najgorsza, przesuszona, odwodniona, ponownie POROWATA i że nie da się uzyskać lepszego efektu, jeśli nic z tym nie zrobię. Już tu zaczęła się mowa o „cudownym zestawie”.

Biorąc pod uwagę to, ile już poświęciłam czasu, energii i pieniędzy na wyprowadzenie mojej skóry z okropnego stanu, naprawdę byłam na skraju załamania. Nie mogłam się po prostu powstrzymać po tych słowach, które usłyszałam i jak zostałam zmieszana z błotem. Chyba muszę dodać, że niedawno wcześniej straciłam pracę i ledwo od miesiąca zarabiałam niecałe tysiąc złotych stażowego.

Jakimś cudem skończyłyśmy twarz - z mottem, że jeszcze mamy dużo czasu i można dużo naprawić. Wtedy zostały równo 4 tygodnie do dnia zero.

Wykończenie makijażu czy wykańczanie siebie...


Przeszłyśmy do pomadki i obie zderzyłyśmy się z murem! Moje wyobrażenie borda nijak się nie miało do wyobrażenia drugiej strony o tym kolorze. Wypróbowałyśmy z 5 rożnych pomadek - od ciemnego, przez różowy (którego nie znoszę) do prawie beżu. Ni w ząb. Muszę dodać, że oczy były mocne według mojej woli i prośby, zostały zaakceptowane i... już teraz nie wiem, dlaczego je ruszyłyśmy.

Przez poprawki obie stałyśmy się sfrustrowane i znowu puściły nerwy. A początkowe założenie było takie, że chodzę w zaproponowanym makijażu i potem zdaję relację z tego, co i jak chcę zmienić. Założenie super, ale wykonanie nie do końca. Z perspektywy czasu, ale też już wtedy to zauważyłam, ten makijaż był spoko - lekko zciastkowany na czole i nosie i ze złym kolorem pomadki, ale generalnie wszystko zostało niemal tak samo.

Wtedy do akcji wkracza mój pan młody. Jemu się wszystko podoba, tak jest super, ale jakby było inaczej, to też by było. Wiecie, typowy facet akurat wtedy, kiedy nie trzeba. No i jeszcze jego dobroć i chęć niesienia pomocy... I już wiecie, dlaczego wzięłam te kosmetyki, mimo że nie miałam ochoty wydawać na nie tyle kasy. To nie ja ją wydałam...

Makijaż nam się rozjechał, ja spłakałam go jeszcze na dokładkę i serio był komplet. Razem z panią makijażystką byłyśmy w podłych nastrojach, spędziłam jej na fotelu chyba z 3 godziny, w dodatkowo byłam podobno pierwszą panną młodą, która płakała już na próbnym - powód był zgoła inny.

Pod koniec wizyty jednak po moich uzewnętrznieniach, opowieściach o walce z twarzą, mój M. też trochę się włączył w tę rozmowę, atmosfera była naprawdę serdeczna. Pełna nadziei, obietnic poprawy, pięknego makijażu ślubnego i w ogóle, że cud miód.

Promocja na dodatkowy makijaż próbny?


Gdy już wzięliśmy kosmetyki, perswadując niechęć do zestawu peelingującego, został mi zaproponowany drugi próbny makijaż - za darmo. Co prawda zapłaciłam już za ten 200 zł (nie biorąc reszty) i kolejne 511 za kosmetyki (za które płaciłam z domu przelewem w drodze wyjątku z powodu braku gotówki. I tak, pisałam, że były prezentem, ale to był taki prezent z prawie już wspólnej kasy i to w formie przelewu). Jeśli weźmiemy pod uwagę info z poprzedniego posta o ofertach na OLX, można by sądzić, że za ten drugi makijaż też zapłaciłam. Ogólnie miałam się popielęgnować Cudownym Zestawem i wrócić, żeby zobaczyć, jak reaguję i czy coś z tego będzie.

3 razy pokazana połowa twarzy z trzema wersjami makijażu
Od lewej: pierwszy makijaż próbny i plama pod okiem, drugi próbny, właściwy
Z salonu wyszłam mega roztrzęsiona, jednocześnie pozytywnie i negatywnie. Dodatkowo pojawiły mi się dwie plamki na policzkach od serum z witaminą C nałożonym trochę za szybko po kwasach. Moja twarz to był obraz nędzy i rozpaczy - całkowicie dosłownie. Na zdjęciu wyżej skrajnie po lewej stronie pierwszy makijaż próbny po moich poprawkach w domu i z moją szminką. Właściwy makijaż skrajnie po prawej.

Nie wiem, co się na to złożyło, ale dosięgnął mnie wtedy totalny kryzys weselny. Płakałam z pół godziny w samochodzie w drodze do fryzjera na próbną fryzurę xD. Organizacja wesela w pół roku i to praktycznie samodzielnie (niby faceci pomagają, ale wszystkie wiemy, jak to naprawdę wygląda) zszargała mi nerwy bardziej, niż byłam gotowa się przyznać.

Pielęgnacja Mary Kay w domu i dalsze propozycje


Podczas mojej pielęgnacji w domu byłyśmy cały czas w kontakcie. Moje obawy cały czas rosły, skóra się zcieńczała, ale wg pani makijażystki wszystko było OK. Do pielęgnacji dorzuciłam swoje serum z Ecolabu, bo wiem, że zawsze mi dobrze służyło i chciałam dać chociaż trochę nawilżenia tej biednej skórze. Taka pielęgnacja trwała z tydzień, po czym, gdy ciągle twierdziłam, że mi sucho, pani makijażystka bardzo się przejęła.

Zaproponowano mi krem mocno nawilżający (tak, to ten z gliceryną i parafiną) za 120 zł. Ale po tym, jak byłam sceptyczna, moja pani zaoferowała mi układ. Samodzielnie do domu rodziców przywiozła mi swój krem! Kurczę, to był bardzo wzruszający gest. Później rodzice przywieźli to do mnie i używałam go z tydzień.

Oczywiście, że po nałożeniu tego na twarz skóra była wniebowzięta. Przecież została tak okryta, że aż chyba byłoby mi za nią wstyd, jakbym nie poczuła różnicy. Potem pojechałam na drugi próbny makijaż i z kremu zrezygnowałam, bo kolejne 120 zł do tego, to już byłoby za wiele.

Jak już jestem przy pielęgnacji w domu, to muszę też wytłumaczyć się z używania mleczka z tak silnym detergentem. Otóż wiecie, ciężkie silikony nie zmywają się wodą, potrzebują detergentu, a krem na noc silikon zawiera. O ile zostawienie oleju, a potem przetarcie go hydrolatem czy innym lekkim środkiem uważam za normalne, o tyle silikony nie specjalnie mi służą. W taki oto sposób wpadłam w to błędne koło „cudownego zestawu”.

Jak wygląda właściwy makijaż próbny?


Drugi makijaż próbny odbył się w walentynki. Wzięliśmy wolne i pojechaliśmy załatwiać sprawy weselne, od makijażu począwszy (tak Wam tu spoileruję, że pewnie i napiszę o organizacji wesela). Wszystko odbyło się sprawnie, z małymi modyfikacjami, jak sobie życzyłam. Użyte kosmetyki były zapisywane na facecharcie, a ja dla pewności wzięłam swoją ulubioną pomadkę w odpowiednim kolorze. Wtedy już wszystko zagrało.

Nie płaciłam według ustaleń i dodatkowo dostałam próbkę kremiku do ust, bo z suchością wszędzie mam problem, a moja pomadka jest dość wymagająca - nie dość że ciemna, to jeszcze matowa zastygająca.

Twarz oczywiście została pochwalona, że już o wiele lepiej podkład w nią wsiąka i lepiej wygląda, a był nakładany pędzlem. No ale został nałożony tylko ten nawilżający. Wyszłam naprawdę zadowolona - makijaż był zrobiony tak, jak chciałam. Oprócz koloru brwi, ale to też moje dziwactwo. Mama wyłapała lekką niesymetrię - dla mnie wszystko super.

Podsumowanie zmagań i makijaż ślubny 

Po tygodniu odstępu od próby generalnej nadszedł TEN dzień. Chętnych na makijaż znalazło się pięć osób oprócz mnie (a z Młodym nawet sześć!), więc udało nam się dogadać z panią makijażystką na dojazd do nas. Mamy zaprzyjaźniony zakład fryzjerski, więc miejsce było odpowiednie.

Mój makijaż został wykonany techniką odwrotną, czyli najpierw oczy, potem reszta. Nałożona została nawilżająca baza i krem. Myślę też, że podkład jednak był z takich średnich, wcale nie ten wodoodporny, bo na pewno by tak nie wyglądał. Wszystko według ścisłych zaleceń - ograniczyłyśmy róż na policzkach, bo moje i tak same się różowią i brwi pomalowałyśmy cieniem. Ku mojemu zaskoczeniu wszystkie makijaże skończyły się wcześniej (nawet od optymistycznego harmonogramu).

W podzięce za dobre podejście i otwarte serce zdecydowałam się wręczyć bukiety obu stylistkom. Wyszło na to, że niewiele panien młodych to robi, bo obie były zaskoczone. Za makijaż zapłaciłam chyba 220 zł (z dojazdem i Młodym). Rzęsy były super doklejone, podkład wytrzymał dość długo, choć na nosie wymagał poprawki. Martwiłabym się, gdyby nie wymagał!

uśmiechnięta twarz kobiety ze zbliżeniem na makijaż, pocałunek w czoło

Pielęgnacja jednak zostawiła u mnie więcej szkód, niż zastała. Nie wrócę do kosmetyków Mary Kay i ich ponownie nie kupię. Chociaż makijaż też był z tej firmy i podkład, korektor, cienie  dobrze się trzymały, to wiem jednak, że inne kosmetyki byłyby w stanie zapewnić mi podobny efekt. Nie jestem z tych, którzy chcą mieć drogie kosmetyki, nawet jeśli tylko dobrze wyglądają na półce.

Podsumowując, makijaż był wykonany według mojego życzenia, dokładnie i starannie. Wyszedł lżejszy niż chciałam, ale bardzo mi się podobał i spełnił 100% oczekiwań. Pani makijażystka dobrze to robi. Mama i babcia też dobrze wyglądały. Niesmak pozostał jedynie po kosmetykach do pielęgnacji i ocenie mojego stanu skóry, która pozostaje pod opieką kosmetologa - tutaj wpis o mojej skórze spod ręki kosmetologa.

Mieliście styczność z kosmetykami MK? Polubiliście pielęgnację bardziej dzięki tej firmie, a może macie takie doświadczenia z nimi jak ja? Kolorówka dla mnie była spoko, ale mogę tak powiedzieć o wielu firmach w tej kwestii, jak jest u Was?

Zazmaczam, że moje opinie są moim subiektywnym osądem danych produktów po stosowaniu ich na mojej własnej twarzy przez ponad 2 miesiące. Nie wykluczam i nie neguję faktu, że możecie się lubić z tymi kosmetykami.
Dla mnie są one po prostu za słabe, choć muszę przyznać, że są też wydajne, bo nie mogę się ich pozbyć...

1 komentarz:

  1. Przykro mi, że musiałaś się tyle nastresować:( Najważniejsze, że w TYM dniu było ok :* ♥

    OdpowiedzUsuń

Pozostawiając komentarz, wyrażasz zgodę na przetwarzanie Twoich danych osobowych oraz akceptujesz Politykę Prywatności.

Chętnie odpowiem na każde pytanie!

Polecany post

Szampon - jaki wybrać i jak go dobrać

Kompendium o skórze głowy Skoro wiele z Was nie stosuje metody CG (i ja w pełni rozumiem wskazania, które to wymuszają), a wszelkie pro...