Śmiech przez łzy, nocne spacery i „no jednak zabłądziliśmy”
Historia mojego pierwszego porodu nie jest niezwykła. Urodziłam córkę wywalczonymi siłami natury w szpitalu powiatowym w Oleśnicy. To była naprawdę zimowa niedziela. Mróz około 10 stopni poniżej zera, 24 stycznia, a w samej Oleśnicy padał śnieg! Nie udało mi się z tym śniegiem na ślub, to udało się na poród. W domu na wpół trzeźwo myśląca założyłam na siebie na szybko letnią sukienkę, z której zrobiłam długą spódnicę, polar, kurtkę i kozaki a'la emu. Oczywiście nogi miałam gołe, bo co bym mogła założyć? Wody sączyły się nie jakoś obficie, ale skąd bym mogła wiedzieć, czy zaraz nie chlusną?! Mąż położył mi podkład higieniczny na siedzeniu, ja otworzyłam już paczkę poporodowych i tak uzbrojeni wsiedliśmy do auta. Jeszcze mi się oberwało! Bo „przeze mnie” poszliśmy spać tak późno i nie mieliśmy siły wstać. Mąż przeciągał wyjście z domu, jak tylko mógł, a ja zajmowałam się sobą w łazience. W końcu go wywołałam, zabraliśmy spakowaną walizkę, plecak z dokumentami i wodą do picia, i w drogę, hen w nieznane. Oj, jakże to był zły pomysł, że jechaliśmy w nieznane... Pod szpital dojechaliśmy bez żadnych problemów, jakieś 40 minut maksymalnie nam to zajęło. Ale... gdzie by tu zaparkować i gdzie iść?! Strzałki dookoła szpitala prowadziły w coraz to inne miejsca, sytuacja COVIDowa wymusiła inny system. Wszystkie drzwi zamknięte, nikoguśko na zewnątrz, ciemno, środek nocy, więc pospacerowaliśmy jeszcze z 15 minut w padającym śniegu, ze skurczami i walizką. Mnie skurcze cisną coraz bardziej, mąż się wkurza, bo strzałki tam, to i my tam, a tam zamknięte na 3 spusty. Mała się pcha na świat, co skurcz to bardziej mi mokro, po nogach pizga, po twarzy pizga, no wcale mi nie do śmiechu. Aż w końcu oświeceni kierujemy się do głównego wejścia i pierwsze co robi pani dyżurna, to wręczenie nam formularzy COVIDowych, urwanie rączki od mojej ogromnej walizy i wygonienie męża do samochodu. Potem jadę tą windą, nikogo nie ma, targam walizę i... więcej niżej. A ja wyobrażam sobie teraz tę sytuację i to się świetnie nadaje do czarnej komedii. Żałuję, że nie umiem tego tak dobrze opisać, popracuję nad tym!
Jak zaczynał się pierwszy poród i skurcze przepowiadające
Żeby zawrzeć wszystkie niezbędne fakty o moim przypadku, musimy cofnąć się do dnia dziadka - piątku 22.01.21 r. który to cały obfitował w skurcze przepowiadające. Nie były to całkowicie bezbolesne, maksymalnie 30-sekundowe i rytmiczne skurcze macicy, a takie dość mocne skurcze miesiączkowe. Trwały i po 3 minuty z wyraźnym szczytem i po 1:30, miały różne odstępy, ale też były regularne. Nie były jednak na tyle silne i nie towarzyszyły im inne objawy, żeby już jechać do szpitala. Choć niepokoiły mnie lekko słabsze ruchy dziecka. Kiedy już malutka zaczęła się ruszać „po swojemu”, byłam spokojna. Posprzątałam w mieszkaniu, byliśmy na spacerze, dzień jak co dzień. Jakoś nawet się zdrzemnęłam do soboty nad ranem - wtedy tak samo jak dzień wcześniej około 5:30 zaczęły się skurcze przepowiadające. Były podobne, więc też za bardzo się nie przejęłam, choć musiał mi odejść czop śluzowy, bo znalazłam sporo brunatnej wydzieliny, która kontynuowała brudzenie przez cały dzień. Akcja skurczowa minęła około 16, czyli dużo wcześniej niż w piątek i przespałam całe popołudnie. Później oglądaliśmy serial, jedliśmy obiad i na koniec - zagraliśmy w grę. Włączyliśmy sobie Just Dance Now na telewizorze i wytańczyliśmy 4 darmowe piosenki na dwa telefony, gdzie w jednej zdobyłam poziom legendarny! Czaicie? Po skurczach przepowiadających i na 2 dni przed terminem, no YOLO. Poszliśmy spać po prysznicu około 2 czy 3 nad ranem... A o 3:45 obudził mnie mocniejszy skurcz i uczucie napierania. Niespodzianka! Zaczęły odchodzić wody! Były różowawe, podbiegały krwią i jeszcze te skurcze... Uruchomiły się też o wiele mocniej w okolicy krzyża i wiedziałam, że nie ma na co czekać, choć koleżanki mówiły, że akcje przepowiadające miały na długo przed porodem. Skurcze bolesne i narastające miałam od razu co 3-5 minut, plus te wody, więc prawie od razu pojechaliśmy do szpitala. Najpierw jeszcze spędziłam trochę czasu na toalecie. Nie wiem ile z tego to sprawa nerwów, a ile naturalnego oczyszczania się organizmu. Poczytałam na Rodzić po ludzku, kiedy jechać do szpitala, trzy razy o odpływających wodach i skurczach i upewniłam się, że nie panikuję. W każdym razie około 4:45 ruszyliśmy spakowani do auta, a o 5:25 wypełniałam już ankietę na COVID w szpitalu. Potem izba przyjęć, KTG, formalności... Myślałam, że nie zejdę z tej kozetki nigdy, na z pół godziny mnie tam przypięli, wody się cały czas sączyły, a ja dostałam już naprawdę silnych bóli, że aż pytałam, czy muszę leżeć... A w tym czasie pielęgniarka wypełniała papiery, które potem wszystkie musiałam podpisać. I oczywiście zrobiła błąd w nazwisku. Potem badanie ginekologiczne i USG w drugim gabinecie - rozwarcie 6 cm, mnóstwo wód dookoła, maluszek na USG około 3 kg. Zostałam wysłana od razu na porodówkę i kazali mi wołać męża - zaprowadzili mnie tam i jakimś dziwnym trafem była już prawie 7, a on cały czas siedział w aucie. Przypominam - w zimie i przy 10-stopniowym mrozie. Chociaż miał koc! Naszą położną była pani Ewelina, z którą podczas porodu nie za bardzo zdążyłam pogadać, bo byłam skupiona na bólu. Próbowała doradzać nam ćwiczenia na piłce, na którą jak tylko usiadłam, poczułam, że to błąd, bo chyba rozwierająca się szyjka, i wszystko inne, sprawiała wrażenie, że już na czymś siedzę. Więc po wskazaniu, że powinnam być podpięta do KTG, pozostały czas spędziłam już na łóżku porodowym. Wiem jeszcze, że podczas któregoś partego też się wysikałam, bo druga położna niechętnie to przyznała podczas badania. Reszta wspomnień, aż do 10:18 to apogeum, symfonia alarmu z KTG przeplatana moim oddychaniem i zawodzeniem. A później wyszedł ten malutki szkrab na świat i już płakał, żeby się z nami przywitać.
To jak w końcu było z tym porodem? Jak wyglądał mój poród dokładnie?
Czy drugi poród jest łatwiejszy?
Drugi poród wcale nie był łatwiejszy
Czy najgorsze w porodzie jest to co po porodzie?
Różnice między pierwszym a drugim porodem w kontekście szpitala
Różnice w szpitalach:
poród - łagodzenie bólu, metody wertykalne, piłka, worek, regulowane łóżko porodowe - dla mnie bullshit i wszystko tak samo, chcesz coś, co mogą dać to masz (gaz i tu i tu),sale porodowe - w Oleśnicy faktycznie po remoncie, ale duży ruch, to dużo sal, tutaj podobnie, ale chyba niestety tylko jedna, którą chyba można dostosować do 2 rodzących, ale nie chcę pisać więcej, bo naprawdę się tym nie interesowałam,
położne - w Oleśnicy wtedy najbardziej decydujący o wyborze szpitala czynnik: młoda, ambitna kadra, dziewczyny zafascynowane nowościami, bardzo aktywne, pomocne, dużo instrukcji (pani Ewelina), ale przy komplikacjach niezbędne było zawołanie bardziej doświadczonej, dużo mniej miłej i uczynnej, a konkretnej położnej, która weszła w czyn; tu w Ząbkowicach bardziej doświadczona życiem od razu, zmęczona po nocce pani Renia, jak widziała, że coś źle robię, to kazała poprawić, dawała sugestie, o 7 z nową energią wkroczyła pani Bożenka, bardzo dobre rady, konkretna pomoc też „w środku”, od razu mówiła, że nie ma potrzeby nacięcia, ale wracając do góry, ja miałam więcej sił i kontaktu,
kangurowanie w Oleśnicy przykładne, a nawet wydłużone dzięki babeczce, która rodziła po mnie i chciała lewatywę, przez co zajęła jedyną łazienkę w pobliżu, gdzie po porodzie można wziąć prysznic; tutaj może przez brak większej ilości sal, a może przez moją sytuację, kangurowanie było króciutkie, ale może dzięki temu bardziej ludzkie? Bo ubrana, po pierwszym odsapnięciu, nie taka rozkraczona i rozwalona, dostałam malucha do łóżka, gdzie mogłam ją swobodnie przystawić do piersi. I była położona obok mnie, do jedzenia na leżąco, tak jak mi najwygodniej. Ona też już ubrana, wytarta. Sama nie wiem, co lepiej. Może mąż żałował swojego kontaktu skóra do skóry, ja chyba mam obojętny stosunek do tego,
no i kluczowe dla mnie warunki poporodowe/położnicze - w Ząbkowicach pusty oddział, ale to też kwestia losowa, z trochę większym prawdopodobieństwem na kameralne warunki, na panie położne też trafiłam superowe, tylko jedna noworodkowa już pod koniec pobytu była mniej miła i uczynna, a tak to do końca drugiej doby praktycznie nie musiałam małej nawet przewijać, a małe obłożenie to też większe zainteresowanie; sala była przestronna, na 4 łóżka, a zmieściło by się z 6. W Oleśnicy było mnóstwo ludzi. Sale obłożone, czteroosobowa na ścisk taki, że jak noworodki jeździły w akwariach, to obijały się o siebie, bo nie było swobodnego miejsca na tyle, by przejechać bezkolizyjnie, łazienki starego typu na korytarzu, boksy z prysznicem za zasłonką lub toaletą.
Ostatnią różnicą było traktowanie noworodka - w Oleśnicy można było brać dziecko na chwilę do siebie i kategorycznie odkładać. Raczej od początku matka była rzucona na głęboką wodę z przewijaniem, przebieraniem i ogarnianiem noszenia. Karmienie raczej na siedząco, wspominam to jako karkołomne pozycje, ból pleców, dyskomfort w kroczu i ogólnie pasmo nieprzyjemności. Tutaj swobodnie mogłam od razu spać z malutką, choć łóżka same w sobie też były jakby szersze, a położna tylko nakazała nie spać podczas karmienia, a zachować odstęp.
Różnice, które nie wpłynęły na mnie, a które udało mi się zaobserwować to przede wszystkim pomoc laktacyjna - w Oleśnicy pani typowo doradzająca w sprawach karmienia, sprawdzała wędzidełka, pomagała przystawiać, jeśli kobieta miała duże problemy, a nawet mleko wcześniacze jednej babeczce załatwiła do domu, ogólnie anielica. W Ząbkowicach pani popatrzyła, zapytała, jedna pomacała, czy na pewno jest już mleko. Może i by doradziła jakby coś, ale pewności nie mam.
W Oleśnicy non stop widziałam babki z laktatorami, końcówki były dostępne, butelki chyba też. W Ząbkowicach laktator był, ale końcówki trzeba by było mieć swoje, gdyby ktoś chciał go używać. Za to dawali ligninę do podłożenia sobie, bardziej komfortowe podkłady na łóżko (chyba pul i po prostu poszewki, a nie te potliwe maty poporodowe jednorazowe, które trzeba było sobie przywieźć), no i jak położna brała dziecko rano do mierzenia i ważenia, to jak zmieniała pampersa, to używała szpitalnych, a nie zawsze tylko i wyłącznie prywatnych. Ubranek szpitalnych można było używać i tu i tu. I wenflon bolał mnie tak samo w obu wypadkach.
Gdybym jeszcze o czymś nie wspomniała - pytajcie. I niezależnie od opinii o szpitalu, polecam rozpatrywać porodówkę oddzielnie, bo w przypadku Ząbkowic na szczęście jest ogromna różnica.